herbatyzm psychologia herbaciana

beti w biegu

Ponieważ ostatnim razem nie dokończyłam książki Biegnąca z Wilkami zerkała na mnie z półki i zachęcała do poczynienia następnego kroku. Kompletnie nic nie pamiętałam z poprzedniego czytania dlatego przy sprzyjającej okoliczności, czyli chęci jakiejkolwiek, wzięłam ją pewnego wieczoru do ręki.

I znowu dokonałam tych samych podobnych odkryć o jej wspaniałości.

Stanowi niejako zbiór różnych pozycji psychologicznych i mistycznych.

Zawiera w sobie niemal wszystko co powinnyśmy wiedzieć o swojej kobiecej naturze i o tym jak prowadzić się w tym całym świecie materialnym i nie materialnym.

powoli, do przodu, krok po kroku na nowo odkrywamy siebie… i to jest piękne 🙂

Okazało się, że zakładka została na rozdziale o gniewie więc jak tylko zobaczyłam tytuł czułam że tekst będzie skierowany do mnie. O wyniszczającej sile tego uczucia, którym to absolutnie nie należy się kierować, a przynajmniej nie za długo czyli jak najkrócej 🙂 Spala nas od środka i zabiera drogocenną energię. I tu pojawiło się świetne ćwiczenie na zażegnanie starych i bolesnych doświadczeń życiowych, tych, które jeszcze może w nas siedzą i które wydaje się, że żegnałyśmy już tysiące razy.

Podoba mi się podejście autorki, nie zakłamuje, że można o wszystkim ot tak sobie zapomnieć, nie ściemnia, że jest to na pewno możliwe, a raczej uczy jak z tym żyć.

Że każdej takiej chwili należy się szacunek jak przy chowaniu zmarłego i można tak właśnie do tego podejść. Zachęca nawet aby wyrysować swoją drogę życia, na niej postawić krzyże upamiętniające smutne zdarzenia i każde z nich pożegnać oddzielnie z należytym szacunkiem. Można zachowywać się zupełnie jak na pogrzebie, zmówić modlitwę, co kto sobie chce. Kurcze, poczułam ulgę jak od tej strony na to spojrzałam. W końcu też nie czuję ciężaru, że nie robię czegoś dość dobrze skoro nadal te zdarzenia we mnie są i ich całkowicie nie wymazałam z pamięci. A wręcz obwiniałam się, że nie jestem w stanie nadal po tylu latach tego dokonać tak, jak wszelakie różne teorie nakazują. I dla niektórych życiowych doradców jest to TAKIE PROSTE! Wybacz i zapomnij, idź dalej, nie rozgrzebuj itd. A jak nie – to jesteś cienias. I przynajmniej podświadomość tak sobie może myśleć i odbierać od razu jako krytykę. A tego nie da się w niektórych przypadkach zrobić tak na 100 procent.

Można nauczyć się, po tym świecie trudnych emocji, poruszać i oswoić z nimi. Pozwolić im odejść ale bez żadnego nacisku i bez oczekiwania na cud, że nagle znikną.

Eureka. Nie jesteśmy cyborgami, które potrafią się tak zupełnie przesterować. Żeby się zmienić potrzebna jest akceptacja, również cierpienia i wszystkich negatywnych emocji jeżeli takie w nas siedzą, a dopiero dalej możliwe jest uwolnienie się w jakiś sposób od tego. Nie należy demonizować tych uczuć tylko może nawet pokochać je jako część nas samych. Część naszych doświadczeń, które bądź co bądź jednak nas ukształtowały.

Tak naprawdę każdy rozdział tej książki można by potraktować jako odrębną sesję psychoterapeutyczną czy duchową, nad którą należy się zatrzymać i przerobić jako lekcję. Jestem zachwycona również nieco innym podejściem do zmiany myślenia, a co za tym idzie panowaniem nad swoją głową i tym co się w niej kluje. I znowu nie w czarodziejski sposób, nie w żaden mozolny ani inny skomplikowany – tylko prosty i logiczny.

Otóż jak pojawiają się nie fajne myśli i wciąga nas energia zbiorowa świata, która jak już wiemy pochłania bardzo i podpowiada słabe scenariusze (ponieważ większość ludzi wibruje na niskiej częstotliwości zamartwiając się bez końca, bojąc, dołując etc, a do tego świat sam w sobie też składa się ogromnej ilości krzywd) należy sobie ZAŁOŻYĆ, że odkładam negatywne i ściągające mnie w dół myślenie do…

i tu wyznaczamy sobie jakiś dzień i godzinę. Termin do kiedy o tej sprawie NIE myślimy. A później w razie czego w wyznaczonym czasie np. przez godzinę rozpamiętywać i zastanawiać się nad wszystkim czym się chce. Do woli. Dopóki nie poczujemy się lepiej albo oczywiście gorzej.

Mnie wzięło w piątek wieczorem. Zaczęłam rozmyślać nie w tym kierunku co trzeba, podpierając się realnością zdarzeń i problemów ale postanowiłam się zastosować do porady autorki w tym temacie. Otóż założyłam, że zamartwianie odkładam do poniedziałku do godz. 12. Bo jest weekend, sytuacja i tak się przez ten czas nie zmieni, a tylko pogorszyć się może moje samopoczucie co odbije się na wszystkich dziedzinach mego życia. Za każdym razem jak mnie wciągało przypominałam sobie, że przecież do poniedziałku o tym nie myślę i już. Miałam furtkę, że oczywiście w każdej chwili mogę ale nic się nie stanie jak poczekam. I co? Udało się. A gdy ten dzień nadszedł o umówionej 12-stej nie miałam ochoty kontynuować negatywnych i przykrych rozważań i przełożyłam to na inny termin. Zajebista metoda.

To oczywiście dla tych, co nie mogą przestać drążyć problemów, dopada ich lęk egzystencjalny, lęk podświadomy itp. i ciągle szukają jakiegoś rozwiązania (jeżeli natomiast ono nie nadchodzi fala negatywizmu kierowana jest przeciwko sobie). A to nic nie daje bo pogrążamy się jeszcze bardziej i głębiej. Wzmacniamy i karmimy te paskudne lęki, a już zwłaszcza w sytuacjach, na które większego wpływu nie mamy czynność jest zupełnie zbędna i bezsensowna. Tym bardziej lepiej odpuścić. Ale jeżeli nie możemy przestać się katować to ta metoda jest logicznym wyjaśnieniem i dobrym ćwiczeniem na wyobraźnię. Przeciąganiem w czasie. Mamy szansę ochłonąć i zobaczyć jakby z dystansu co wyprawiamy i czy na pewno jest nam to takie potrzebne do szczęśliwego życia.

Dla przeciwwagi zaczęłam więc wyobrażać sobie coś zupełnie innego, pozytywnego i dobrego i odkryłam, że czuję się z tym nie mniej dziwnie i łatwiej jednak rozpatrywać to, co nie sprzyjające. Kurcze.

Ale ta psychika i dusza człowieka jest pokręcona.

Tyle kodów wpojonych od dziecka, wydarzeń, które rzutują na całe życie i właśnie te szyfry od dzieciństwa wciskane, mam wrażenie, oddziałują jednak najbardziej. Nie te nabyte w dorosłym życiu. Te są już konsekwencją poprzednich nawyków, tego czy wierzymy w siebie, czy mamy kompleksy, czy byliśmy w pełni kochani przez oboje rodziców, naszej indywidualnej wrażliwości i innych tym podobnych. Ale od dziecka do wieku nastoletniego kiedy kształtujemy się pod wpływem przesadnej wrażliwości nawet i kierujemy emocjami, a co za tym idzie przeżywamy wszystko głęboko i nad wyraz mocno, nabywamy umiejętności radzenia sobie ze sobą i światem. I to, co dostajemy w domu od najbliższych nam ludzi gra najistotniejszą rolę. Czy mamy dostatecznie dużo miłości, bez braków i deficytów, czy jesteśmy dowartościowani i pewni siebie na tyle, żeby nie załamywać się przy byle okazji (i znowu nie chodzi o to, co pokazujemy światu, a o to co i jak czujemy TYLKO I WYŁĄCZNIE przed sobą).

czasami leżmy bez życia i to też jest nam potrzebne… żeby wstać, otrząsnąć się i właśnie żyć dalej 🙂

Oczywiście nie ma sytuacji ani rodziców idealnych ale jeżeli oboje dają miłość bezwarunkową i obdarzają wsparciem to takim ludziom jest jednak trochę łatwiej dorastać. Mają większe poczucie bezpieczeństwa, nie żyją w zagrożeniu utraty, odepchnięcia, odrzucenia, wstydu, niepokoju itp. czyli tego wszystkiego co nie przyjemne i frustrujące, a co bardzo rzutuje na wszystkie przyszłe relacje i zbieranie doświadczeń młodego człowieka. I im większy bunt tym większy ból. Ból, którego długo nie idzie zagłuszyć i potrzeba dużo psychoterapii i ćwiczeń duchowych żeby nauczyć się z nim funkcjonować. Niezbędny jest do tego chociaż jeden rodzic, który będzie świadomym towarzyszem i przyjacielem w tej nie łatwej drodze dla małolata. Drodze do samopoznania i przekierowania, że nie on ponosi winę za popieprzone życie swoje i rodziców (a często okazuje się, że jako dzieci to właśnie siebie obwiniamy za nieszczęścia w domu).

Wybaczanie jest potrzebne jak oddychanie.

Bez tego nie uczynimy żadnego sensownego kroku do przodu. Okazuje się, że czasem łatwiej wybaczyć komuś niż sobie. I że największe wyrzuty sumienia i jakiekolwiek pretensje hodujemy względem siebie i swoich zachowań. Stale sobie coś wyrzucamy, że czegoś nie zrobiliśmy albo zrobiliśmy, że nie umiemy albo umiemy za dużo itd. Czepiamy się siebie nawet jak odpuściliśmy tym, którzy nas skrzywdzili. A dopóki nie wybaczymy wszystkiego sobie i nie poczujemy głębokiego uczucia przyjaźni do siebie właśnie nie będziemy mogli żyć pełnią życia w tu i teraz. Dopóki nie rozgrzeszymy sami siebie i nie zobaczymy tego nic niewinnego dziecka w nas, dziecka, które patrzyło na wszystko przez pryzmat uczuć i naiwności, wiary w dobro i miłość. Dziecka, którym każdy przecież był i po części nadal jest. Dziecka, które NICZEMU NIE BYŁO WINNE, a tym bardziej odpowiedzialne za decyzje rodziców/opiekunów czy innych dorosłych. Dziecka, które czasami nadal będzie potrzebowało naszego dorosłego już teraz wsparcia i akceptacji.

Podobne dziecko można zobaczyć w tych, przez których cierpimy. W każdym.

Dopóki tego nie zrozumiemy i nie rozpoczniemy procesu odpuszczenia win stale coś nas będzie ciągnąć w dół i blokować przepływ miłości. Nikt też nie mówi, że to szybki proces. U jednego zaskoczy po niedługim nakładzie pracy nad sobą, u innego może trwać całe życie. Ale warto wiedzieć co się z nami dzieje. Bo miłość do samego siebie jest tak samo ważna jak miłość do innych. I

nie można nikogo tak prawdziwie kochać jeżeli nie kochamy i nie szanujemy siebie.

Sądzę, że tę książkę można czytać w kółko, a nawet co jakiś czas należałoby ją w głowie i w sercu odświeżać. I mimo, że nie jest łatwa w odbiorze bo niektóre tematy w niej poruszane napisane są językiem wręcz naukowym, a do tego uruchamiają cholernie niewygodne kwestie to WARTO. Choćby przerabiać tylko 1 rozdział dziennie. W sumie jest to na nią najlepszy sposób. Jechać po kawałeczku szczerze analizując siebie i swoje doświadczenia. I ćwiczyć przy okazji wyobraźnię. LOVE

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Jeszcze nie znam tej książki. Czas więc nadrobić zaległości.

    1. BeaHerba says:

      Aniu, polecam całym sercem! Książka jest cudowna i otwiera oczy na pewne kwestie związane z duchowością i naszą kobiecą naturą. Warto ją mieć i zaglądać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *