Poczucie własnej wartości jest czymś bezcennym, co zdecydowanie determinuje nasze życie. Okazuje się, że bez niego niewiele zrobić możemy, miotamy się od mniejszych do większych niepowodzeń ale takich w środku, sami przed sobą. Na zewnątrz wszystko jawić może się inaczej i wcale tak światu nie pokazujemy i nie uzewnętrzniamy swoich myśli na swój własny temat. Nie opowiadamy o przeżyciach i dialogach toczonych w środku z własną osobą. Nierzadko nawet przed specjalistą nie mamy na to najmniejszej ochoty i
unikamy jak ognia konfrontacji.
I to, co na zewnątrz przejawiamy nie koniecznie jest odzwierciedleniem naszego środka gdyż jeżeli wartości swojej własnej nie czujemy i nie posiadamy na stanie, będziemy poszukiwać jej u innych ludzi i próbować dowartościować się na zewnątrz. A licząc, że zawsze uda się to zgodnie z naszym pragnieniem/planem jesteśmy w błędzie.
Jeżeli bowiem takowego w sobie nie mamy nikt i nic nie jest w stanie nam go zrekompensować prócz nas samych. Jedynie pobieżnie zaleczyć. I na przykład
nasze związki bywają, a w zasadzie są odzwierciedleniem naszych sytuacji rodzinnych, z domu w jakim dorastaliśmy,
nawet jeżeli wydaje się, że jest przeciwnie to jednak, prędzej czy później, można doszukać się w partnerze cech, które przejawiało (lub nie) któreś z rodziców. Bez względu czy próbujemy sobie kompensować te braki emocjonalne i to, czego od nich nie dostaliśmy, nadal jest to odbicie domu. Całym sercem chciałabym żeby było inaczej ale nie jest. Dobieramy się w pary nie przez przypadek i po latach czasem można prawidłowość ujrzeć na własne oczy. Bo wydaje nam się, że partner czy partnerka są przecież zupełnie inni od ojca czy matki. Jednak gdyby tak się przyjrzeć zupełnie obiektywnie, bez emocji i tego co chcemy widzieć, możemy zauważyć pewne zbieżności.* Ale znamy też zapewne ludzi, którzy wiążą się z niemalże identycznymi osobami jak tata czy mama, nawet z wyglądu 🙂 Cechy zbliżone są przede wszystkim te charakterologiczne, osobowościowe lub emocjonalne i albo nam coś taki związek wynagradza albo pogrąża. Albo dostaniemy tę akceptację i miłość albo nie. A że związek faluje i stałą żadną nie jest to w różnych etapach życia przybiera różne formy. I nic nie jest takie samo.
*osobiście sama długo sądziłam, że mąż z moim ojcem ma niewiele wspólnego, a jednak po latach dopatrzyłam się pewnych podobieństw, których już nie neguję i akceptuję…
Więc wszystko zaczyna się we wczesnym dzieciństwie. Bardziej wczesnym lub mniej, to zależy jaki temperament i jaką osobowość przejawia dziecko. Ponieważ
wszyscy jesteśmy ofiarami ofiar
i to rodzice pierwsi projektują na nas swoje np. lęki. I właśnie te ich nieprzepracowane często strachy rzutują na nasz późniejszy rozwój i formowanie się wartości wewnętrznej. Jeżeli byliśmy tłamszeni, nie mogliśmy wyrażać siebie, w imię oczywiście rodzicielskiej miłości to tracimy, a w zasadzie nigdy nie nabieramy zaufania do procesu życia samego w sobie. Jeżeli na wszystko słyszymy: nie, lepiej tego nie rób, nie idź tam, to dla twojego dobra, tak będzie dziecko dla Ciebie lepiej, uwierz mi, nie pojedziesz tam, te zajęcia nie są dla Ciebie odpowiednie, ta praca to zły wybór, co będziesz miał po tych studiach itp. to niestety ale mamy podcięte skrzydła. Nawet gdyby ci rodzice mieli rację i
nawet gdybyśmy mieli ponieść klęskę to nasza klęska i mamy do niej prawo.
Nie jesteśmy w stanie uchronić przed tym dzieci. Muszą podążać własną ścieżką i być sobą. Dodatkowo rozwody, brak harmonii, kłótnie, zdrady i inne podkopują również z czasem naszą samoocenę.
Część ludzi będzie w tym życiu dryfowała nie zdając sobie w ogóle z tego sprawy, godząc się z jednej strony na egzystencję ułożoną przez kogoś, najpierw troskliwego opiekuna, później męża czy żonę, przełożonego itp, a z drugiej szarpiąc się w takich czy innych aspektach swojej duchowości, część z kolei stanie się buntownikami, krzykaczami, uważanymi nawet za mega odważnych, inni zamkną się w sobie i będą cierpieć po cichu hodując np. stany depresyjne. A ta zadziorność i buta to często maska pod którą skrywa się totalna niepewność: czy ktoś mnie w ogóle kocha? Czy ktoś mnie akceptuje? Takim jakim jestem, złym, niedobrym, gorzkim…
Dużo ludzi młodych walczy o tę akceptację właśnie i robią wszystko by jej doświadczyć. Nawet jeżeli cena jest wysoka, a zachowanie odbiega daleko od przyzwoitego. To krzyk i wołanie, próba zwrócenia na siebie uwagi. Dopiero po latach można coś zrozumieć, że droga nie tędy prowadziła i dopiero podczas autoterapii czy psychoterapii pojmujemy proces, który przechodziliśmy. Że problem leżał zupełnie gdzie indziej i niekoniecznie w nas. Przynajmniej nie na początku ale właśnie o dotarcie do niego chodzi. Kiedy to się zaczęło i uruchomił się cykl powolnego niszczenia osobowości. Społeczeństwo zabiegane, zadłużone to i lęki większe.
Łańcuchy błędów pokoleniowych ciągną się w nieskończoność
i niewielu ludzi, jak się okazuje, potrafi je świadomie przerywać. Są oczywiście jednostki silne, takie, które zdają sobie sprawę co w trawie piszczy ale bez fachowej pomocy nie jest lekko nad tym wszystkim zapanować.
Bo najpierw trzeba zaakceptować taki stan rzeczy jaki jest, że rodzice nie potrafili inaczej projektując nam własne, niekorzystne kody, w następnej kolejność znienawidzić ich nawet za to, żeby już w dalszej na nowo pokochać i poczuć uwolnienie po przez wybaczenie. Nie miotać się świadomie lub podświadomie na nich bo oni nie są niczemu winni. W większości przypadków wychowują nas najlepiej jak potrafią, a popełniane błędy, gdyby wiedzieli, że mają takie konsekwencje, może zostałyby wyeliminowane. Gdyby uwierzyli, że tak jest. Często niestety sądzą, że tylko oni rację mają i nie chcą zmieniać schematu, w którym żyją większość swego jestestwa i nie znają po prostu innej rzeczywistości. Boją się, wszystkiego się boją, zwłaszcza tego co nowe i nieznane.
A czym człowiek starszy tym oporniejszy na przemiany.
Bo sądzi, że wszystko wie najlepiej i ma to poparte doświadczonymi dowodami.
A wiara w siebie jet potrzeba jak oddychanie. Nic innego nie daje nam takich możliwości szczęśliwego i pełnego życia jak kochanie swojej osoby i poznanie swoich możliwości. Akceptowanie też swoich słabości z poczuciem, że są ok. Zdarzają się tacy ludzie, zdrowi psychicznie, których rodzice nie zniszczyli. Znam (AŻ) jedną taką osobę 🙂 Młodą kobietę, która kompletnie nie ma żadnych jazd, nigdy nie wdałaby się też w chory związek z chorej miłości, nie ma takiej potrzeby by ratować kogoś za wszelką cenę, bo jej ratować nie musi nikt.
Zastanawiam się
czy ludzie koniecznie ratujący innych, np. z tej całej miłości sami nie potrzebują ratunku?
I jest to wszystko wołaniem o pomoc ale dla nich samych… Bo chcieliby tak naprawdę żeby uwaga została skierowana w ich stronę, zobacz jaki jestem szlachetny czy szlachetna! Ratuję Ciebie, a mnie nie ratuje nikt. Jest to wołanie o miłość. A zdrowa jednostka jak ktoś jest nie w porządku odchodzi i tyle. Szanuje siebie i swoje emocje, nie godzi się na złe traktowanie i poniżanie. To brak wiary w siebie podsuwa nam takie głupie pomysły, że jesteśmy beznadziejni, że nic nas lepszego nie spotka,
boimy się, że zostaniemy sami.
Żyjemy w ciągłym lęku i napięciu. A można dorastać w spokoju bez zaburzeń naturalnych procesów ale z głęboką świadomością rodziców. Niestety to oni (my) pierwsi zapisują nasze białe kartki i proszę się nie obrażać, że tak jest.
To my wyposażamy dzieci w podstawowe czynniki warunkujące ich dalsze życie i rozwój czy nam się to podoba czy nie.
Nie chodzi o nadmierną swobodę tylko nie tłamszenie na każdym kroku. Nie przelewanie swoich frustracji na dziecko, a jeżeli takie są to lepiej udać się do psychoterapeuty. To nadal w naszym kraju takie niemodne, wstydliwe, iść do kogoś po pomoc. A pomoc najlepiej jak jest holistyczna i wiąże się też ze zrozumieniem przepływu energii i tym, że nią jesteśmy. I wszystko to co dajemy wraca do nas.
Dużo jest teraz szkół, kursów, nowych odkryć mających na celu wytłumaczenie nam dlaczego tkwimy w jakiś kompletnie chorym punkcie i znowu często jest to droga na skróty lecząca tylko objawy. Wszystko siedzi w nas,
w nas są wszystkie odpowiedzi
i w naszym dzieciństwie właśnie też. Nie można pominąć tego etapu i ot tak go sobie przeskoczyć. Trzeba to wszystko przewałkować, a niejednokrotnie dokopać się w ogóle do źródła i ruszyć pamięć, która lubi wypierać rożne zdarzenia, zwłaszcza przykre. Albo odwrotnie, jątrzy tylko te złe, a zanikają dobre bo i takie zawsze są, nawet jeżeli w małej ilości. Znaleźć przyczynę. Najpierw w doczesnym życiu, a później pogłębiać np, terapią rodową. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni i nie idzie się tak do końca odciąć od przeszłości czy najbliższych. Nawet nie można tego robić żeby nie zakłócać naturalnego cyklu życia. Bo jest ten ojciec i ta matka dzięki którym jednak pojawiliśmy się na tym świecie i nie ma co się tego wypierać. Można żyć z dala, własnym życiem, czasem nawet trzeba jeżeli są niereformowalni ale z własnym wewnętrznym spokojem czyli odpuszczeniem i akceptacją.
Poza tym odcięcie owo psychiczne czy energetyczne, o którym tylu marzy, nie następuje ot tak samo na pstryknięcie palcem tylko wtedy, jak wszystko to, co złego doświadczyliśmy zaakceptujemy i mało tego, zrozumiemy w jakimś sensie motywację tych osób, które nam to uczyniły. Zrozumiemy, że nie potrafili postąpić inaczej, bo nie mieli takiej możliwości czy wiedzy.
I dopiero kiedy im wybaczymy – wtedy jest szansa, że ta przeszłość zniknie i odczepi się od nas sama.
W przeciwnym razie toczymy wewnętrzną walkę, borykamy się ze złością, pytamy w kółko lub co czas jakiś: dlaczego? czujemy niesprawiedliwość, żal itp. To nie są dobre uczucia, którymi mamy karmić naszą duszę i umysł.
Niekiedy taki proces uwalniania trwa wiele lat i
wiele razy kogoś musimy znienawidzić żeby go w końcu pokochać.
Taką matkę czy ojca lub oboje. Nie przykleimy sobie odciętych skrzydeł ale możemy wyhodować nowe. Te, które zostały odcięte niech odejdą, ich już nie ma. Bo nie ma nas takich, jakimi byliśmy kiedyś. Cały czas podlegamy procesowi przemiany. Im trudniejsze sytuacje z dzieciństwa tym większą miłością sami musimy obdarzać siebie i zrozumieć, że
sami mamy być dla siebie dobrymi rodzicami.
Nie wymagać też, że inni będą. Nie oczekiwać tego bo się rozczarujemy. Jedynie partner lub partnerka mogą nieco wejść w taką rolę i dopóki odbywa się to na umiarkowanym poziomie jest ok. Przesadne wchodzenie w takie obszary też nie prowadzi do niczego dobrego bo zamiast partnerów stajemy się dziećmi i tak zaczynamy reagować. A wtedy partnerstwo staje się niemożliwe.
Dlatego życie to ciągły cykl zmian, uważność swoich zachowań i możliwości poprawiania jakości własnego życia. Te możliwości właśnie są nieograniczone, a
ograniczenia jakiekolwiek istnieją ale jedynie w naszym umyśle.
W tym, że paradoksalnie i wbrew temu o czym marzymy, lubimy karmić się żalem i cierpieniem. Zwalać ciągle winę na kogoś innego i nawet jak jest ona uzasadniona to tę energię podsycać. Że wszystko przez matkę albo przez ojca… A może pora wyjść z tego i pomyśleć jak odwrócić sytuację na naszą korzyść? Zacząć coś robić w tym kierunku i dać trochę więcej z siebie samemu sobie.
Co zrobić jeżeli żyjemy z takimi rodzicami?
Przetrwać i się wyprowadzić, uciec do swojego świata i kierować miłością. Iść po pomoc terapeutyczną, próbować do terapii zachęcić też rodzinę, otworzyć serce na wybaczenie i robić swoje. Wykazywać wyobraźnią jak poprawić sobie byt, czy to nauką czy dodatkową pracą,
szukać rozwiązań na miarę swoich możliwości,
a nie marzyć o nie wiadomo czym, a później frustrować się, że marzenie się nie spełnia. Czasami, żeby marzenie się spełniło potrzebne jest też nasze działanie i inwencja własna. Od rodziców nigdy się tak do końca nie uwolnimy bo dziecko kocha bezwarunkowo i nie ma co z tą miłością walczyć. A im bardziej rodzica się nienawidzi to znaczy, że tym mocniej się go kocha i tym większego doznało się od niego bólu. Bo
przeciwstawnym uczuciem do miłości jest właśnie nienawiść.
A ona hodowana długo spala nas od środka. Są też sytuacje kiedy rodzic nie wie, nie zdaje sobie sprawy, że postąpił źle. Po to jest psychoterapia właśnie. Żeby o tym porozmawiać i wyjaśnić pewne kwestie wprost. Ponieważ każdy inaczej postrzega rzeczywistość. Sprawa drugorzędna to chęć jej podjęcia ale pamiętajmy, że
zmieniając siebie zmieniamy swoją rzeczywistość.
I przechodząc ten etap można wskoczyć wyżej, afirmować i oddziaływać na ludzi nam bliskich. Jednak przede wszystkim zmiana naszego zachowania daje nam szansę na zmianę reakcji otoczenia. Jeżeli stymulujemy swój rozwój to i najbliżsi potrafią zrobić jakiś krok do przodu i zajrzą do tej pozostawionej na biurku książki z ciekawości co czyta dziecko. Podobnie partner. Sposób zawsze się znajdzie tylko trzeba chcieć i zacząć od siebie. Nie ma innej drogi.
Rozumiem jakie to ciężkie kiedy jest się skopanym przez tych, którzy dali nam życie i oczekujemy od nich bezwzględnej miłości i akceptacji. Cóż… Czasami tak po prostu jest, sytuacje są różne ale sposób na dowartościowanie się i wiarę w siebie jeden, trzeba zmierzyć się ze sobą, swoimi demonami i oswoić je. Pracować nad lękiem bo czym dłużej nas pali tym gorzej dla nas. I
pokochać w sobie to skrzywdzone dziecko, pogłaskać po głowie, przytulić do serca, popatrzeć sobie w lustrze w oczy i przemówić do niego,
że już nigdy nie będzie tępione ani odrzucone. Bo my sami zapewnimy i obdarzymy siebie taką miłością jakiej potrzebujemy. Amen.
Tyle ważnych wartości w jednym poście. Brawo!!
Dziękuję bardzo, zarumieniłam się 😊 ślę uściski 💜💜💜
Wspaniały tekst. Ciesze się, że jestem obecnie na takim etapie życia, że jestem w stanie zrozumieć większość kwestii, o których piszesz. Czytając uświadomiłam sobie, że chyba najgorsze już za mną 🙂 Pozdrawiam
Bardzo dziękuję 😊 To fajnie, że już tyle masz za sobą, też sporo przejść musiałam ale tylko tak można złapać oddech, iść do przodu dalej i zacząć wszystko od nowa 🙂 ale na terapię warto czasem wskoczyć 😉 Ściskam ♥️
Jestem pod wrażeniem tego co tu przeczytałam… Może i mi odrosną skrzydła… ? Pozdrawiam Cię Beato i dziękuję za uświadomienie paru rzeczy, choć to w moim przypadku nie łatwe.
Bardzo proszę i życzę powodzenia 🙂 Zawsze można odmienić swój los, pozdrawiam 🙂
Twoje posty sa zawsze takie inspirujace, lubie je czytac przy kawie, motywuja mnie do zmian 🙂
Och, najmocniej Ci dziękuję 🙂 to szalenie miłe i cieszę się, że jesteś moją Czytelniczką ☺️💛💛💛
nie jest łatwo zudować poczucie własnej wartości a jednocześnie nie popaść w samouwielbienie.
We wszystkim w życiu potrzeba jest równowaga, jednak w przypadku ludzi nie mających kompletnie poczucia własnej wartości samouwielbienie nie grozi 🙂 A czasami dobrze by trochę zrobiło. Bo wiele razy trzeba popaść w skrajności żeby złapać harmonię.
Oj, dużo prawdy jest w tym, co napisałaś, ale prędko się tego nie pozbędziemy. Mamy to w kodzie genetycznym 🙂
wszystko jest możliwe 😉
Bardzo prawdziwy tekst. Po jego przeczytaniu dopiero uświadomiłam sobie niektóre oczywistości.
dziękuję i cieszę się, że się do czegoś przyczynił 🙂
Nic dodać, nic ująć. Teraz tylko trzeba wprowadzić w czyn miłość do rodziców i akceptację i dla siebie oczywiście też.
Oczywiście 🙂
Bardzo Ci dziękuję za ten tekst. Potrzebowałam go dziś chyba jak nikt inny!
super, cieszę się, że się przydał 😊💛💛💛