herbatyzm

cisza na morzu

Matka to czasami taki murzyn (bez urazy bo chodzi tylko o obrazowość sytuacji), który jak dostanie wolność to nadal siedzi przy swym panu. I jak zostanie sama w domu to co chwila ma taki skok w głowie, że za cicho jakoś jest i co robi DZIECKO? Nic nie robi wariatko, bo go po prostu nie ma 🙂 I zamiast delektować się ciszą i spokojem zrywa się i zapędza co i raz do dziecinnego pokoju …

Czy to już tak w krew weszło, że ani godziny nie można spokojnie posiedzieć? A jak go za długo nie ma to też się dziwnie czuję 🙂 Jeszcze jak jestem świadoma wybycia z domostwa pociechy to jest ok, ale jak się zamyślę i słyszę … no właśnie … NIC nie słyszę – to mam taki zryw, że za cicho jakoś. A wiadomo, że przy dziecku jak się nagle cisza pojawia to niebezpieczeństwo zaczyna wisieć w powietrzu 😉 I fajnie jak się sam bawi i sobą zajmuje ale brak dźwięków zwiastuje bardzo często (bo są wyjątki od reguły) nadchodzące perturbacje.

I tak okazuje się, że twórczość rysownicza ze ścian przeniosła się już na okna i bardzo ewoluowała od ostatniego razu, odkurzacz rozmontowany świetnie spełnia rolę węża strażackiego, tapeta odchodząca w jednym miejscu odeszła już w 4 kolejnych, lustro zaliczyło zderzenie z kanapką i pięknie wygląda w maśle i dżemiku stanowiąc obraz, który koniecznie mam docelowo podziwiać bo truskawki w mapę się ułożyły, woda (to akurat ujdzie) ale sok, herbata słodka – no tu już mniej przyjemnie się robi – rozlana na pół pokoju jezioro symuluje, po którym płyną łodzie ratunkowe i to nic, że tak się klei, że dopiero po 2-gim myciu schodzi 😉 A już sama z rozbiegu w ciecz lepiącą weszłam i rozniosłam w kolejne miejsca. Nie mówiąc o tym, ze długo jeszcze gdzieś się tu i tam później przyklejam. To tak na szybko z pamięci wydobyte… Matka więc wchodzi w rolę tej niewolnicy i trochę może nawet na własne żądanie. Bo skupiona na pociesze swej, wszystko chce żeby było NAJ. Najlepiej jak może. Oczywiście nie jestem matką przesadnie kontrolującą dlatego jak słyszę ciszę daję jej się wyszumieć. Czasami po kwadransie dyskretnie podglądam – zaglądam żeby w razie jakiegoś przegłupiego pomysłu jednak interweniować.

Gdzieś czytałam, że dzieci przy matkach/rodzicach broją najbardziej. Też słyszałam już parę razy, że synek mój bywa grzeczny i ułożony bardzo, a jak tylko się pojawię, choćby czubkiem nosa, to zaczyna niemal od razu przedstawienie (może radość w ten sposób okazuje haha). To ugryzie babcię, to ściśnie nos ojcu, to psa policyjnego (tak suka jest JEGO psem policyjnym) po domu na smyczy odrobinkę chadzać zmusza (no niestety,  wyrazy sympatii nikogo nie miną), to specjalnie wypluje na środku pokoju zawartość buzi i bardzo się przy tym cieszy, to łapkę od czekolady wytrze w moją świeżo założoną kieckę i takie tam … krzyki piski i biegi.

Na początku myślałam, że przesadzają z takimi ostrymi – pod moim konkretnie adresem – opiniami ale po wnikliwszych obserwacjach dostrzegam, że COŚ w tym jest. I MEGA się z tego cieszę 🙂 Jestem bardzo szczęśliwa, że właśnie przy mnie szaleje i mimo, że czasem go opieprzę (tak, niestety, to niekiedy jedyna forma przekazu, która dociera do jego małych uszek) to ma ten pełen luz i swobodę. I reaguję dopiero jak zaczyna naprawdę przeginać pał(k)ę. W większości przypadków rzeczywiście praktycznie nic mi nie przeszkadza i często sama z nim głupieję. Wypracowałam sobie (nie bez łez) odpuszczanie nerwów z powodu pierdół, na które i tak wpływu nie mam czyli np. rozlewanie, paćkanie jedzeniem, wywracanie czegoś, oblewanie siebie i nie tylko, stukanie, walenie, granie na flecie, organach, bębnie, tamburynie itp.itd. Wszystko to, co jest niezbędne do rozwoju dziecka, a może przyprawić o ból głowy. Nie warto się tym przejmować jak mamy wychować szczęśliwego człowieka. Jak umaże mnie deserkiem to robię mu po prostu to samo. Jak ochlapie mnie od stóp do głowy w kąpieli też go pianą atakuję. Jak mnie porysuje to ja jego także. On goni mnie, ja jego, dużo by mnożyć przykładów różnych . Okazuje się, że naprawdę często zniżam się do poziomu dziecka i bardzo to lubię chociaż on chciałby oczywiście jeszcze częściej i więcej. Ale synchronizacja czasowa do najprostszych nie należy i czasem żal mi go nawet troszkę, że tak za mną chodzi, ciągnie się, jęczy i marudzi, że mama za mało się bawi i nim zajmuje (haha dobre sobie). A tu matka z obiadem walczy, bo po między pisaniem, gotowaniem, psa wyprowadzaniem i np. robieniem świeżego soku z marchwi wraz z myciem całego ustrojstwa, ziemniaki przypaliła i musi z wierzchu wybrać żeby domu pan się nie połapał. Ale czujny męski nos w sprawie żarcia nie daje się tak łatwo oszukać i węszy już od progu: kochanie, a tobie się coś nie przypala? nieeee ależ skąd? MI? Nigdy w życiu…. Na co przybiega mały zdrajca i oznajmia: taaaatooo a mama ZNOWU (z naciskiem na “znowu”) garnek spaliła …  No tak … Grunt to sztama 😉

Ale mimo, że mi to nie na rękę – nie podsycam w dziecku robienia tajemnic i ukrywania czegoś za plecami przed najbliższymi. Chce niech gada. Spaliłam kolejny garnek – oj tam oj tam, co poradzić (zresztą tylko przypaliłam). Że mogłabym w mistrzostwach brać udział – to fakt (i jeszcze miejsce na podium pewnie bym zajęła 😉 ). Że tłukę na potęgę szkło wszelakie – nie zaprzeczę. Oczywiście – nie specjalnie, nie na raz i w czasie owy proceder zawsze jest rozciągnięty. Właśnie aktualnie prawie żadnej filiżanki nie posiadamy na stanie (tylko każdy ma swój prywatny kubek, którego pilnuje 😀 ) i jak ktoś do nas przyjdzie lepiej jak nic gorącego do picia nie chce 😉 Ależ ależ,  nie mam z tym problemu – bo akurat szklanek do napoi chłodzących mam pod dostatkiem (jeszcze haha). Przez super małżonka zorganizowane. Przyniósł pakiet do domu bo od kogoś w prezencie dostał (12 sztukasów, ładnych nawet i szkoda ich troszkę ciutkę na stracenie więc się staram maksymalnie żywot ich wydłużyć) i mówi: proszę kochana moja, świeża dostawa, możesz tłuc ile chcesz 🙂 To się nazywa miłość 🙂  A tak w ogóle czy to moja wina jest, że słabe jakieś takieś to szkło robią? 😉

Tak więc zawsze jak dysponuję wolną chatą, tylko dla siebie, mam milion planów, hucznych nawet czasem pomysłów, że maseczka, że peeling z kawy, że poćwiczę chociaż 100 brzuszków, że sprzątnę lodówkę, która niestety o pomstę do nieba woła bo jakoś sympatią do niej większą nie pałam, że świeży pedicure machnę, że muzy posłucham i się zrelaksuję, że to i tamto i co? Nic. Pogapię się jakoś tak bezczynnie przysiadając na kanapce (w sensie sofie) albo sprzątam porozrzucane zabawki bo przejść nie można i pranie szybko machnę (tzn. pralka). Albo pies chce nagle TERAZ koniecznie wyjść (jakby nie był kilka godzin wcześniej). Albo listonosz nagle zastuka i mnie z drzemki wyrwie. Albo… siedzę i słyszę ciszę i od razu w głowie: alarm alarm CISZA. Czyli zwiastun wiadomo czego. I tak się rozemocjonuję zanim skojarzę, że przecież nikogo nie ma, że nic już nie zdążę zrobić. Za momencik zresztą słyszę znajome piski w windzie i wciskany guzik alarmu właśnie… Wracają. A tyle czasu przecież miałam…

W ogóle w weekendy “wyrzucam” ich z domu, niechaj idą, lecą na te swoje męskie wypady ile wlezie, wproszą się do kogoś albo sami wymyślają atrakcje, nie wiem, mi bez różnicy, byle nie było NIKOGO chociaż czas jakiś dłuższy w domu. Nie mam obiekcji ani wyrzutów żadnych, chętnie i szybko dziecię do wyjścia szykuję, w rękę soczek i sto przypomnień m. in. syneczku, tylko mów tatusiowi szybciej, że chce ci się siusiu, dobrze? będziesz pamiętać? będziesz pamiętać ? będziesz pamiętać? będziesz pamiętać? echo …

Czas minął beatko 🙂 potworki wróciły… A ty chociaż włosy sobie umyłaś? Czy też nie zdążyłaś? 😉

Ps. Szczerość dziecka działa w dwie strony, bo czasem (mimo wydanego rozporządzenia i ZAKAZU) słyszę po powrocie: maamoo, a wiesz że z tatą piliśmy coca-colę … O nieee 😉

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *