herbatyzm

koń by się uśmiał

Miasto – to dopiero twór żyjący własnym życiem. Potrafi człowieka pożegnać, nie ma co. Z wyjątkowym przytupem.

zawsze to atrakcja 🙂

I tak piątek poprzedzający niedzielny wyjazd okazał się dla rodziców dziecka swego nad wyraz rozrywkowy i w swoim towarzystwie wyłącznie własnym też można ulec zupełnemu zapomnieniu czasowemu. Sobota, starym zwyczajem, dniem kota (kocicy) oczywiście była więc to mąż sprawował cotygodniowy dyżur nad pociechą. Wstawanie zostało zatem przesunięte na późniejszą godzinę, a i tak z racji chwilowej rozłąki planowałam nie spać do południa tylko wspólnie z rodziną dzień weekendu świętować. I koń by się uśmiał bo

najpierw o 2 w nocy do uszu mych błogo zatapiających się w mięciutką poduszeczkę

(tylko zdrobnienia mogą stan odzwierciedlić 😉 ) dobiegać zaczęło zwykłe hau hau, które w nocnej ciszy brzmiało być może HAAAUUU HAAAUUU HAAAAAUUUUUUUU odbijając się o betony donośnym echem. Pomyślałam, że zaraz może przestanie, że ktoś go zamknął tego psa na jakimś balkonie (jeszcze nadzieję miałam), że może go ktoś narąbany zostawił przed blokiem i ze spaceru zapomniał… Może długie i szerokie niczym morze się zrobiło i później wcale nie było już tak miło. Ani tym bardziej zabawnie.

kocham psy ale w nocy lepiej jak śpią 🙂

Próbowałam więc medytacji i relaksacji,

przypominałam też sobie co robią mnisi buddyjscy,

którzy mogą medytować w każdych warunkach i nawet czasem udawało mi się odpłynąć. Do momentu jak nie usłyszałam zgrzytu klucza w zamku co zmusiło mię do wysunięcia nogi z łoża i nie podeszłam nieprzytomna do okna (celem namierzenia sprawcy uporczywego szczeku) i nie zobaczyłam nadal kompletnie zaspana mojego mena sunącego pod blokiem z rozwichrzonym fryzem celem przepędzenia z kolei tegoż psa. Wypasionego rudego kundelka. Tak więc już o 4-ej nad ranem jak świt do okien zaglądał tylko z oddali słychać było cichsze hau hau, które to czasem jeszcze gdzieś po przez senne majaki wracało w bardziej rozwiniętym tonie by o godzinie 6.50 zamienić się w… ryki i krzyki. Po psie ani śladu, za to…

na nich liczyć zawsze można, jebani kosiarze trawników,

nigdy ale to przenigdy w soboty nie przychodzili lecz od pewnego czasu blokowiska schamiały chyba ostatecznie i mieszkańców za nic mają. Zwłaszcza tych co w tygodniu pracują, a w taką sobotę chcieliby pospać chociaż do tej 9-tej. Nie mam na myśli siebie (matka wszak wolnym nie dysponuje) tylko faceta swego jedynego, którego bardzo mi żal było, bo najpierw ten (nie mniej jebany) pies, a później trawiarze mada faka pasjonaci. Wyrzynacze osiedlowych krzaków jak zaczęli koncert (i nie pomogły nawet zamknięte okna) to dziecię dosłownie 3 minuty później otwarte oczy szeroko miało i w oknie stało. Zachwycone może nawet: mamao mamamooo patrz ILE kosiarek przyjechało, patrz, musisz mamo to zobaczyć koniecznie, bo jest też baaardzo duży traktor…

Tak syneczku, of kors (a w głowie o niiiieeeeeeeeee niiiieeeeeeee noooołłłłłłlłl noooołłłłłlll i o wiele brzydsze słowa poleciały, których tym razem nie przytoczę). Mama z perspektywą ulotnienia się jakoś więc przetrwała ten niemy kryzys, w kłębek się zawinęła i na siłę uszy zamykała. Bo po 8-smej skończyli! Tak, przeszli na drugą stronę bloku. Ale dziecko pozamiatane, nie uśnie ponownie, bez szans. Ostatecznie tata poszedł na przekupstwo i w zamian za drzemkę obiecał motor 🙂 Trzeba sobie umieć radzić i czasem z różnych metod się korzysta.

buddyjscy mnisi medytują w każdych warunkach to czemu nie ja 😉

Tak czy inaczej gdybym nie wyjeżdżała to nie ręczę za siebie co bym z tego okna nawrzeszczała i jakiej zadymy narobiła. To pewne jak słońce świecące na niebie bo targał mną dodatkowo w darmowym pakiecie PMS. Dżizes mnie jednak uchronił i całe pobliskie otoczenie przy okazji też. Na zakończenie jeszcze przyszli o 15 kiedy to akurat zaczerpnąć łyczka szybkiej dżemki chciałam i chyłkiem oddaliłam się na spoczynek pod pretekstem pójścia do toalety. I nagle… znajomy świst i ryk ręcznej takiej małej ucinarki do żywopłotów. Wrócił dociąć (jebaniutki). Może krzaczek gdzieś wystawał.

Podróż z plecakiem ciężkim prawie tak jak ja i wysokim też prawie jak ja sama przebiegła pomyślnie. W przedziale stacjonował wespół z nami pan w wieku zbliżonym do mnie (nie powiem, ucieszyłam się z osobnika płci męskiej, krzepkiego i dość rosłego, bez nadmiernej konwersacji na ustach – z pobudek czysto egoistycznych jak i … jeszcze bardziej egoistycznych – bo przecież dziecię do WC 50 razy chodzić chciało to lepiej jak ktoś w przedziale siedzi, o plecaku nie wspominając), wydziarany przy tym bardzo przyjaźnie (pokarz tatuaż, a powiem ci kim jesteś… Haha ciekawe czy można się tym sugerować) i chętnie bagaż transportujący do samego końca. Silny chociaż jak go podniósł to się zdziwił ale sam napierał, że z siedziska na górną półkę położy za to od razu jak chwycił zapowiedział, że zniesie mi go na sam peron. A tak przy okazji plecaka to latem raczej i przynajmniej teoretycznie ale lżejszy być powinien… Ten odwrotnie, w cieple nabiera kilosów i rośnie większy niż zazwyczaj być może w symbiozie ze swoją właścicielką. Z tylu rzeczy przecież zrezygnowałam… Okroiłam ile wlazło.

bardzo zachęca do przetworzenia 🙂

A wieś, cóż… tu zaskoczenia nie ma… (poza drobnymi psikusami). Cisza, zielono, soczyście i bujnie, ptaki śpiewają, bociany klekocą, a na ogrodzie jak tylko wyjdzie słońce upał i palma, bez czarny zaczyna kwitnąć na biało i sądzę, że pójdzie pierwszy na tapetę chociaż tego jasnego syropu nigdy jeszcze nie robiłam. Ale rośnie praktycznie pod oknem i wystarczy wyjść na ogród żeby zerwać. Widziałam też kątem oka, że krwawniki na długich łodygach z trawy wyglądają i łąki moje na mnie czekają (haha).

trio (w końcu) wyszło, dwóch od razu głodnych i spragnionych 😉

Co prawda spory kawałek siebie zostawiłam w metropolii, która to też jest domem mym i częścią mnie jak się okazuje bardzo silnie zakorzenioną. I dziwnie trochę bez tego hałasu, tramwajów, tłumów, nagrzanych ulic, znajomych szalonych – przynajmniej przez pierwszy moment. A zamiast śmieciarki budzi pianie koguta, też o świcie 😉 Pozdrawiam Was serdecznie  i herbacianie 🙂

Ps. Oczywiście musiał spaść deszcz… Po prostu nie mogło być inaczej 😉 Za to tchnął nadzieją, że do wystąpienia w bikini jest jeszcze szansa na małą, malutką, tycią choćby ale zawsze poprawę 😀

 

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

7 komentarzy

  1. Małgorzata says:

    Beata świetne! Uśmiałam się do łez???

  2. BeaHerba says:

    cieszę się, że Cię rozbawiłam, tym bardziej, że śmiech to jednak zdrowie 😀

  3. Andrzej says:

    I ja również się uśmiałem, bardzo zabawnie napisany tekst 🙂

  4. Oj, skąd ja znam tych kosiarzy. U mnie na zmianę lub razem z wodociągami, co dziurę jaką robią i stoją i patrzą. Spać nie dają.
    Zazdroszczę wyjazdu. Ja wsi nie mam i uciec nie mogę.

  5. BeaHerba says:

    Aniu, dobrze uciec chociaż na trochę i gdziekolwiek z miasta, zawsze można oddalić się do jakiejś agroturystyki 🙂

  6. Magda says:

    Beata ! Super się czyta Twoje teksty 🙂 Lekkie pióro! Ekstra 🙂

    1. BeaHerba says:

      Bardzo mi miło i dziękuję 🙂 :* pozdrawiam ciepło 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *