Dobre sobie gdyby końcówka roku miała być mniej atrakcyjna niż większość miesięcy już przeżytych. A niby dlaczego? – może nawet by zapytała gdyby mówić umiała… Wszak trzymać fason do końca MUSI i zawieść przy finiszu nie może… Nie teraz przecież… To nie ta pora i już.
Miałam się nie stresować i nie zaniżać sobie ciśnienia i co… zapomniałam – oczywiście, a jak sobie przypomniałam i olśniło mnie nagle to… było już ZA późno. Nerwy raz puszczone poleciały przed siebie nie bacząc na nic i na nikogo i nie wiem nawet kiedy w prozaicznych szponach jeszcze bardziej prozaicznego stresu się znalazłam. I zdążyłam sobie nawkręcać, zdążyłam, że hej. A tak mi dobrze szło. W momentach bardziej newrlagicznych przypominałam sobie, że mi nie służy, lepiej nie będzie na pewno, a wręcz przeciwnie, chcę być spokojna mimo wszystko i nie dam się podejść żadnej sytuacji. Bo to i tak niczego nie zmieni, a mój stres poszkodzić tylko wszem i wobec może. Tak było. Do momentu kiedy… zapomniałam! Musiał to być jakiś ułamek sekundy kiedy czujność straciłam. Wtedy wskoczył zaskoczył, dopadł mnie i chwycił. Rozum nawet na chwilę dłuższą odebrał i zepchnął pozytywne myślenie do podziemia (dobrze, że nie w otchłań, czeluść jakąś głębszą). Podziemie jeszcze nie jest na szczęście aż tak daleko i zajrzeć można do niego dość szybko nawet. Chęci jeszcze na nowy rok nigdzie nie wyjechały, na szczęście są w częściowej mobilizacji, trenowane ostro ostatnimi czasy. Rzeczywiście święta nico klimat ćwiczeń zakłóciły, rozprężenie za duże wprowadziły i wszystko po prostu jęło sobie nieźle folgować i dokazywać. Dlatego złapanie towarzystwa w cugle jakiekolwiek prościzną żadną niestety nie jest i trzeba się dobrze nałapać po kolei spuszczone ze smyczy moce i NIEmoce. Żeby szkody żadnej narobić nie zdążyły.
I o ile te całe chęci już są z powrotem prawie do końca uchwycone o tyle spokój daleko poza województwo wybiegł. A sądziłam, że taka mocna jestem i przetrwam. Że skoro dałam radę opanować niepokorne uszka to już wszystko ułoży się jak z płatka. A wystarczy tylko na chwilkę sobie popuścić i poczuć się pewnie i taki zonk. Zła jestem odrobinę (większą) na siebie chociaż od razu dualizm osobowości może czy dziwność charakteru sprawia, że jednocześnie momentalnie sobie wszystko to wybaczam. Bo wiem, że się starałam. Może nawet za bardzo… Czasami można przedobrzyć po prostu – to też fakt. A może zepchnęłam do podświadomości stres i odroczyłam go tylko na czas Bożego Narodzenia? Niestety zaraz po – spiętrzenie spraw i zadań bojowych do wykonania i bardzo proszę… sytuacja jednak wymyka się spod kontroli. Nie na długo i nie NIE WIADOMO JAK ale zawsze. A dużo nie trzeba i ziarno paniki/lęku jak padnie na choćby skrawek podatnego gruntu-grunciku i choćby tylko odrobinkę zakiełkuje i korzeń-korzonek zapuści… ooo… herbata rozlana.
Pewne jest, że ciało pokazuje najszybciej co z umysłem dzieje się i dla mnie jest to znak dosłowny i obrazowy (ostrzegawczy). Żadne diety nie pomogą ani nie wiadomo jakie eksperymenty różne medyczne jak myślenie jest do bani. Tylko razem wszystko działa. Jak nawala cząstka drobna choćby i niepozorna nawet dość – cały organizm się po prostu sypie, ogniwo za ogniwem. Niektórzy późno widzą zależność ciała ze stanem duszy i umysłu, niektórzy szybciej fakty łączą. Niektórzy objawy choćby jasne i wyraźne bagatelizują i udają, że nie widzą (podświadomie lub świadomie) inni już po rozdwajających się paznokciach wiedzą, że coś w organizmie nie hula tak jak trzeba i odporność w dół pikuje. Lepiej szybko reagować i nie pozwolić rozwijać się jakimś bardziej dokuczliwym choróbskom. Bo później pracy jeszcze więcej, żeby naprawiać drobniejsze sprawy i myślenie bieżące, a do tego dokopać się do tych zastarzałych, uporczywych, męczących i wrednych. A nerwy to lepiej w konserwy… I może lepiej się z tym stresem zaprzyjaźnić? Oswoić go jak jakiegoś kota dzikiego lub konia narowistego. Postępować podobnie jak z lękiem czy inną fobią. Delikatnie drania podejść z niespodziewanej dlań kompletnie strony. Hmmm… może to jest jakaś myśl, którą warto wytestować…
– cześć jestem Bea
– a ja Stres i zamierzam cię zjeść
-mnie? ja niestrawna jestem dość (w gardle staję niczym ość)
– eee tam, się nie boję, miętę piłem radę dam…
– a to zapraszam, rozgość się, akurat pyszne drinki mam, drożdżowe, częstuj się, bardzo proszę…
i takie tam coś w ten deseń może… Ple ple ple…
OMMMM OMMMMM OMMMMM JESTEM SPOKOJNA I OPANOWANA OMMMM OMMMMM przepełnia mnie boska harmonia … OMMMMM
Ps. Prawdę powiedziawszy to nie wiem jak mój facet to wszystko ze mną wytrzymuje i jeszcze pocieszyć umie… Nawet jak trochę pokąsa to z reguły wtedy kiedy kły wystawić trzeba 🙂 Nudy nie ma to na pewno… Herbata czarna i gorzka czasem wyjątkowo bywa…
A może to wszystko przez ten cały cukier… ? Skoro taka trutka to do organizmu szybko pewnie wnika, zwłaszcza w taki wyposzczony ostatnimi czasy. Oczywiście mam tendencję mówić: przecież prawie NIC nie jadłam ! Ale jakby tak spojrzeć w oczy prawdzie to już sytuacja jawi się inaczej nieco. I mimo, że już, już się jest prawie zupełnie na właściwym torze, to jednak zboczyło się na momencik dość konkretnie.. Zawsze jakieś pocieszenie… I na coś przynajmniej zwalić winę można… yo