herbatyzm

pieskie życie herbaty

Minął już grubo ponad miesiąc od pożegnania przyjaciółki. Obiecałam sobie nie smucić, nie mędzić (co to w ogóle jest za słowo?) publicznie, nie zanudzać i nie beczeć. Ale jak to bywa z obietnicami łatwiej mówić niż w czyn wdrożyć.

Niestety nie ma dnia żebym o niej nie myślała i nie wspominała. Tak bym chciała iść do przodu bez oglądania się za siebie i dać jej spokój w tym innym wymiarze, do którego się przeniosła. Ale za bardzo mi to nie wychodzi. Bo wspomnienia przelatują jak ptaki po niebie i nie idzie ich ot tak przepędzić. Chociaż wiele razy robię dobrą minę do złej gry (czy jakoś tak) i udaję, że żyję już zupełnie normalnie. Czynię to tylko i wyłącznie przez wzgląd na synka, któremu nie mogę cały czas okazywać takich dołujących emocji więc razem z radością ją wspominamy. No nie idzie NIE (wspominać). Bo rano pazury szurały pod naszą sypialnią jak tylko usłyszała jakieś głosy. Szczekała głośno jak tylko wyczuła (bo czasem byliśmy cicho, a jak dziecka nie było to już nie wiadomo SKĄD wiedziała, że idziemy) nas na klatce schodowej i na parterze słychać było. Że biegła do siatek z zakupami ochoczo pysk do nich wciskając, a nie jednokrotnie porywając coś do żołądka bezpośrednio to oczywista oczywistość 🙂 . No każdy kto ma psa wie o co chodzi. Czworonogi dość podobne w zachowaniu do siebie.

Tęsknota jednak rozdziera mi serce chociaż wolałabym żeby tak nie było. Chciałabym mieć właściwość większego postępowania z logiką zgodnie i umieć częściej wyłączać emocje. Zasady buddyjskie, spokoju i nie przywiązywania się do nikogo i niczego są bardzo mądre i piękne nawet (może) ale nie każdy potrafi tak postępować. Zresztą buddyjska filozofia była mi bliższa zanim uświadomiłam sobie, że na miłość też w niej za grosz miejsca nie ma bo docelowo ma się wyjść poza wszystkie swoje ograniczenia, ludzkie słabości i PRZYWIĄZANIE właśnie. I jak mogłam wcześniej tego nie dostrzegać? A dla uczuć głowę tracimy, szalejemy i na pewno oddalamy się od rozumu coraz bardziej. Mi osobiście nie wychodzi, jak kocham to na przysłowiowy zabój i zrobiłabym niemal wszystko dla obiektu serca. Nie idzie też przestać nagle kochać za bardzo ani w ogóle i troszkę trenuję z tym przywiązaniem ale rezultaty słabe (np. jak coś się zgubi staram się nie panikować tylko OMMMM OOOOOMMMM OOOOMMMMM). Oczywiście rzecz niszcząca – te emocje – na dłuższą metę zwłaszcza bo cierpienie też powodujące ale widocznie niektórzy tak po prostu mają. Że te uczucia jakieś bardziej rozhulane niż u przeciętnego osobnika.

Zaczęłyśmy więc z kocicą godzić się odrobinę z rzeczywistością i na szczęście czarna pazur(ek) z powrotem na świat domowy wystawiła. Kot na mnie leży prawie tak jak dawniej, prawie, bo jednak czasami widzę, że patrzy na miejsce rudej i jakby docierało do niej ciągle na nowo, że jej nie ma. Tyle lat we trójkę całe godziny na kanapie, jednak po lewej, druga po prawej, ewentualnie złośliwy kot wypierał psa z miejscówki chcąc zawłaszczyć całą dla siebie.

Czuję się zawiedziona nieco, że chwil nie cofnę. Ciężko mi (tak, niestety słowo jedyne pasujące), że nie jest pochowana w naszym wiejskim, przydomowym ogrodzie tylko jednak w (nie)zupełnie obcym miejscu ale poza granicą Wrocławia. Pocieszam się z kolei (lub katuję, w zależności od okoliczności), że znikąd przyszła, nie znamy dokładnie historii jej życia, urodziła się podobno w schronisku i do schronu została oddana. Dobrze też, że mogliśmy sami zająć się do końca jej ciałkiem i możemy zawsze tam podjechać.

Ale przyznaję się, choć niechętnie, że poczułam zazdrość oglądając odcinek Żon Hollywood, w którym jedna z nich chowała psa w swojej ziemi i opowiadała, że już kilka tam mają. Sadziła im kwiaty i celebrowała. No ale ja nie jestem z hollywood i nie posiadam na stanie żadnej (dodatkowej i podręcznej) posesji. A wieźć starego i chorego psa na wieś tylko po to żeby umarł jakoś nie wydawało mi się do końca odpowiednie. Choć taki pomysł w głowie (przez chwilę) miałam. Owszem, wiejski weterynarz też by eutanazji dokonał ale nie wiem czy piesa nie czułaby się jeszcze gorzej, że ją wywozimy i takie tam dylematy beaty. Tak czy inaczej wolałoby się żeby ta egzystencja nie składała się z takich wątpliwości, a szczęście trwało wiecznie. A nie takie pieskie życie herbata toczy i przywiązuje się jak ta głupia. Mądrości teoretyczne to jedno, a praktyka drugie (ujęte trochę inaczej, a znaczenie podobne 😉 ).

Cykl życia śmierci życia jest nieodwołany i jeżeli podejdziemy do tematu jak (autorka książki) Biegnąca z wilkami to wewnętrznie czujemy nawet na to wszystko zgodę. Tym bardziej, że suczka miała już swój wiek. Tylko chciałoby się dłużej i więcej. I żadna logika nie jest w stanie przemówić do rozsądku.

Mam słabość do jamników, kocham psy, ale serce jest kompletnie zajęte i NIC nie wskazuje na to by miało być inaczej. Chcę biegać na spacery i wychodzić kilka razy dziennie – ale z NIĄ. Brakuje mi tego bardzo mocno i mojemu tyłkowi przyzwyczajonemu do przymusowych wyjść też. Poczuł swobodę i chce skubany obrastać w dodatkowe gramy(kilo) 😉  Nie płaczę oficjalnie, duszę się wewnętrznie czasem, bo czym to wszystko jest w porównaniu np. do tego, że mój mąż stracił ukochana mamę w wieku 17 lat… ? Aż głupio ciągle chlipać i się rozczulać. Wiem, że z czasem będzie łatwiej ale pamięci on nie zniszczy. I futro złote zawsze będę czuła pod palcami, a szorstki język na kolanie…

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

6 komentarzy

  1. Powiało smutkiem i wspomnieniem Rolki, która też była kochana i odeszła jak dla mnie za wcześnie, choć przeżyła przecież 16 lat.
    Wraca do mnie w snach.
    Mam już nową psinę. Jednak ona i nikt jej nie zastąpi.
    Uczucia się trochę zacierają, ale wracają niestety.

  2. zwykły leszcz says:

    artykuł smutny jak i ta wietrzna wiosna…

  3. Tomek says:

    adoptuj nowego psa i tyle 🙂

    1. no no tylko bez takich 😉 (chociaż jeszcze przez chwilę)

  4. Wycisnęłaś mi łzy Beato. Mojej rudej Sarusi nie ma przy mnie już 8 lat, a jeszcze nie pogodziłam się z jej śmiercią. Nie ma tygodnia, żebym o niej nie myślała i nie tęskniła do jej cudownie śmierdzącego mokrym psem futra zaraz po kąpieli w bagnistej kałuży. Za każdym razem kiedy jestem u rodziców spoglądam na ogród i pamiętam, gdzie zakopała kapeć ojca (prawdopodonie w nadziei, że jej jeszcze jeden fajny Pan wyrośnie), gdzie skradzione z baltu kuchennego mięso rosołowe, które mama chciała podać na obiad, gdzie wykopała jamę aby upolować kreta-intruza i ochronić nasz dom przed dzikimi zwierzętami. Wreszcie pamiętam, jak bardzo się męczyła, kiedy rak zaatakował również jej tchawicę i ledwo oddychała, ale nadal radośnie mnie witała.
    I pamiętam, jak bardzo oburzyłam się kiedyś na lekcji religii w podstawówce, kiedy ksiądz powiedział, że zwierząt nie można kochać, bo nie mają duszy. Jak nie można jak można? To co to było z mojej strony?
    Bardzo chcę mieć psa. To jest moje marzenie, ale nie wiem, czy dam radę jeszcze raz przejść przez tą traumatyczną decyzję, którą w końcu musieliśmy podjąć.

    1. BeaHerba says:

      Bardzo Ci dziękuję za podzielenie się podobnym przeżyciem. Fajnie wiedzieć, że ktoś odczuwa podobnie i nie jest się aż takim odmieńcem 🙂 A nasza Symfonia miała wcześniej na imię Sara tylko po zabraniu jej ze schronu zmieniliśmy imię 🙂 Chcieliśmy żeby zaczęła wszystko od nowa. I tyle lat minęło, a Ty wciąż tęsknisz… Ze mną będzie podobnie bo znam siebie i to też powstrzymuje mnie przed kolejnym psiakiem – przywiązanie, że kocham jak głupia i nie umiem inaczej… ściskam <3
      Ps. Co do religii-słów brak. Mam poważny dylemat czy wysyłać na nią dziecko, ehh... dylematy herbaty...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *