Tak sobie rozmyślam przy szklaneczce krwawniku zbieranego latem, że w sytuacji kiedy pojawia się dziecko życie zmienia się diametralnie. I jest to oczywista oczywistość, którą niby bierzemy pod uwagę. Ale gdybyśmy byli świadomi jak wielkie są to zmiany chyba przestalibyśmy się na taką skalę rozmnażać 😉
Obserwując sobie dzieciatych znajomych wydaje nam się, że dociera do nas czym to całe rodzicielstwo grozi i …
Chwała dla nas kobiety, że jakoś szybciej przystosowujemy się do nowej sytuacji co nie znaczy, że jest nam łatwo. Bo nie jest. I może zanim zdecydujemy się na dziecko myślimy w duchu, że nam akurat NAM będzie lepiej? Że NASZE dziecko inne będzie i prześpi noce całe, później po bajce grzecznie powędruje do łóżka żeby zasnąć słodziutko zaraz po ostatnim czytaniu. Noo a pobudka wiadomo, nie szybciej niż 8 😉
Oczywiście każda sytuacja JEST INNA ale są te punkty zbieżne, które przejść trzeba.
I tak okazuje się, że świeżo przyniesiony do domu noworodek nie zamierza pospać ani kwadransa dłużej niż książkowe 3 godziny (oby tylko). W szpitalu spał, w domu odmawia. I życie weryfikuje wypowiedzi co poniektórych znajomych jakoby wyspani i wypoczęci chadzali. A po powiedzmy 2 latach nagle oznajmiają, że nie sypiali prawie wcale… Oj te problemy z pamięcią 😉 Z reguły w opowieściach czyjeś dzieci też pięknie jedzą i nie chorują.
A propos chorowania, tu sprawa ciekawa, za każdym razem gdy ktoś pyta : a dziecko zdrowe? I powiem “tak ” od razu na drugi dzień choruje. W ramach pozytywnego podejścia do życia nie można kłamać, że chore, bo a nuż się wykracze i paskudną afirmację chorobotwórczą rzuci … Ryzykować i mówić, że super też nie bardzo… Próbowałam wszak różnych metod i jedyna skuteczna to udać, że nie słyszy się pytania… Może bokiem przejdzie i nic się nie przyczepi …
Mi (do tej pory przynajmniej) najtrudniej było pogodzić się z utratą snu i sowim życiem. Weź tu człowieku latami po nocach żyjący stań się nagle skowronkiem … Lektury, ćwiczenia, porady, kombinacje, a pociecha budziła się między 5 a 7 i już. Dobrze, że pierwsze miesiące w amoku trochę biegną to człowiek zafascynowany nowym doświadczeniem aż tak się nie zastanawia. No i facet ukochany na rzęsach staje i robi co może. Zabawa zaczyna się później. Jak mleko TYLKO z cyca (wszak facet nie da to niech śpi sobie biedaczysko co na chleb nasz zarabia), butli nienawidzi i nagle niepostrzeżenie na matkę przechodzi w 100tu procentach ssak mały (co normą niestety pozostaje na wieki już chyba). Pocieszne to i rozkoszne, że mamusia na piedestale sobie stoi ale też przyczyną niezłego wkurwienia i goryczy bywa. Nie samo karmienie, ale pobudka, np. niedziela wakacje wszyscy śpią włącznie z kogutami bo 4.30 (!) a ty wstawaj i baw się. Czasem pierwsza u mamy z wózkiem po wsi zasuwałam licząc, że dziecię dobrze wybujane uśnie jeszcze. Ale nic z tego. Na szczęście od 6stej wylegało więcej mi podobnych. I to właśnie JEST pocieszające (choć okrutne nieco może) że inni wcale tak bardzo lepiej nie mają. I od razu łączą się te matki we wspólnym “cierpieniu ” wymieniając doświadczeniami…
Później nagle dociera do człowieka, że wszytko przemija i już nigdy ten mały człowieczek nie będzie taki mały … Ta świadomość pomaga przetrwać i spojrzeć na sytuację z innej strony. Kiedy to zrobimy zaczyna się pobłażanie i odpuszczanie niemalże wszystkiego. Bo to tylko raz w życiu przecież 😉
Okazuje się też, że można dziecko nauczyć spania dopasowanego do trybu życia głównego opiekuna. U nas matki. I że jak później padnie to później wstanie. I jest to kwestia wyrobienia nawyku i trwa czas jakiś ale poddawać się nie można jeżeli chce się osiągnąć pożądany efekt. A jak komuś się nie podoba niech sam sobie o świcie wstaje 😉
No cóż, nudy nie ma i nie będzie. Rozrywka na lata zapewniona ale prawda jest taka, że nie wróciłabym już za nic do czasów z przed dziecka, mimo wszelakich wygód i autonomii. Bo kiedy te pulchne rączki mnie obejmują, kiedy, mówi mi: maamoo a spoktamy dinozarły w parkuu (?) i całuje tym umorusanym buziakiem to wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie… Choć brzmi to jak zwykły (może nawet wyświechtany) banał naprawdę jest dla kogo żyć i dużo spraw, które miały kiedyś ogromne niby znaczenie przestaje liczyć się niemal zupełnie. I uświadamia człowiek to sobie szybko, przy pierwszej kolce już może nawet, nie mówiąc o pierwszej gorączce powyżej 38 … Co się wtedy dzieje z rodzicami … Z moich obserwacji wynika, że najczęściej jesteśmy dobrani w pary uzupełniająco, tzn. jedno panikuje – drugie opanowane (w skrócie). Niektórym mimo nabierania doświadczenia i większej wprawy z radzeniem sobie w różnych podbramkowych sytuacjach nie mija niestety panikarstwo, a jedynie przechodzi do bardziej utajonej fazy. Ale jak się człowiek naczyta o tych wszystkich alergiach, przypadłościach, przypadkach i zagrożeniach to kosmos jakiś … a jeszcze objawy dopasuje …
Jest wszak też wiele atutów ze wspólnej drogi z dziecięciem ale to, że mamy szansę cofnąć się do bycia samemu przez niektóre chwile dzieckiem jest wyjątkowo korzystne dla psychiki. Nie bójmy się więc bawić i wymyślać różne, nawet na pozór głupie i błahe zabawy. Wejdźmy w ten świat wyobraźni. Dajmy sobie poskakać na trampolinie, pozjeżdżać z dmuchańców, pokręćmy na karuzeli czy pohuśtajmy trochę. Mam wrażenie, że jest w tym jakaś magia i jeżeli się na nią otworzymy to mamy szansę doświadczyć czegoś absolutnie fantastycznego od czego w duszy młodniejemy i dostajemy ogromnego przypływu energii (wynikającej z czystej radości).
Wcale się nie dziwię, że moje dziecko uwielbia te wszystkie kinder rozrywki i w miarę możliwości też z nich korzystam 😉 (najbardziej lubię duże wysokie zjazdy z dmuchańców i trampoliny). Tu muszę nadmienić, że latem kasjer zachęcał jedną z matek, której córeczka bała się wejść na dmuchańca właśnie, żeby zjechała z nią ale za nic nie chciała. A ponieważ stałam obok zapytałam czy ja za tą panią mogę i jak zjeżdżałam (kasjer zniknął z pola widzenia to jechałam ile wlazło) jak się super bawiłam z moim synkiem, ile śmiechu było (również inne dzieci się do nas przyłączyły) to widziałam smutek i żal lekki w oku tej babeczki. I na bank sporo młodsza ode mnie była. Ale się nie przełamała mimo, że ją zachęcałam i prawie prawie buty już zdjęła.
Nie miejmy kompleksów, że np. za grubi, za duzi, nieodpowiednio ubrani, za starzy itp. Olejmy czasem konwenanse … Dajmy sobie szansę. Pomyślmy o tym dziecku, które kocha zabawy właśnie z nami na 1 miejscu. A jeżeli tak nie jest – zastanówmy się dlaczego (mowa o kilkulatkach dla jasności 😉 ). Też czasem bywam nie odpowiednio odziana, np. w spódnicę akurat i bluzkę bardziej jeszcze niestosowną od spódnicy – bo oczywiście nie zawsze przewidzi się takie rozrywki. A może z nadmiaru obowiązków zaczyna brakować nam spontaniczności i do tego jak pojawia się dziecko to nagle mamy uczyć się tych całych rytuałów bo przewidywalność potrzebna jest dziecku do prawidłowego i spokojnego rozwoju (i prawda w tym akurat jest). A tu przychodzi moment, że kilkulatek rządny jest większej uwagi, uczestniczenia w zabawach i wchodzenia w jego świat… Nie bądźmy kostuchami duchowymi i nawiązujmy głębokie relacje z dziećmi bo szanse z każdym intensywne przeżywanym przez malucha dniem maleją … To może jak będzie nastolatkiem nie wykopie nas (tak często) ze swojego pokoju i nie powie : teraz to (JA) nie mam czasu (dla CIEBIE) sorry …
A jak mam wszystkiego dość to idę do lasu i krzyczę, wrzeszczę ile wlezie aż samo przechodzi 😉
bo życie jest piękne i fascynujące YO
Kiedyś, zaraz po solidnej burzy, wybraliśmy się z Dominikiem na Starówkę. On w kaloszach a ja w tenisówkach. No i dorwała nas druga fala burzy. Po drodze sprawdzaliśmy wszystkie kałuże. Im głębsza, tym lepsza. I co jakiś czas akcja ratunkowa, czyli wylewanie wody z kaloszy. Mieliśmy obaj portki mokre, bo w kałuże wchodziliśmy z przytupem. Kto zrobi większy chlup. Lato. Po burzy coraz cieplej. I coraz więcej rodziców z dziećmi. Niestety byliśmy jedynymi amatorami takiej zabawy.