uwaga, sporo herbaty w herbacie 😉 mało odporni proszeni są o pominięcie tekstu 😉 jest całkiem miło i miętowo…
Tak sobie to życie płynie trochę jak ta rzeka i piękne to i dziwne nieco.
Bo każdego roku wszystko wygląda zupełnie inaczej,
a lato jest całkowicie odmienne od poprzedniego. Tym razem moje wakacje prysły jak ta bańka mydlana, zupełnie nie wiadomo kiedy. I niby nic się szczególnego nie działo, żadnych ekstremalnych przeżyć (prócz wejścia na wieżę) nie było, a zniknęły w szponach czasu nie wiadomo kiedy. Utonęły w jeziorze (może).
I zła trochę jestem bo starałam się żyć świadomie i celebrować każdą chwilę. Mało że się starałam to robiłam TO po prostu ale czasu upływającego i tak nie zatrzymałam. Jedynie w słoikach z jagodami jest go trochę zamkniętego 🙂
Pogoda, ach ta stara wariatka, figle płatała na całego. Wielokroć ani to gorąco ani zimno nie było za to noce nie na tyle ciepłe żeby utrzymać odpowiednią wodę w jeziorze. I przyznaję, że kąpałam się w tym sezonie chyba tylko z 4 razy. Jak nigdy! Och nieswojo jakoś się z tym faktem czuję, oburzenie we mnie wzbiera, no ale nic na siłę. Mogłabym próbować do zimnicy wchodzić jednak dziękuję za zapalenie pęcherza tudzież innego ucha. Ponieważ
zaliczyłam post Dąbrowskiej
dbałam o się cały czas jak tylko mogłam żeby żadnych leków nie zażywać i nie wystawiać się na zgubę niepotrzebną 🙂
Leśne harce co prawda były i tak się między innymi jawiły:
To na plecach to na brzuchu, w chwilowych spoczynkach Herbata bywała 😉
Ale było też mniej wyjściowo, a bardziej wiejsko, romantycznie nawet:
To jedna z wersji wypadowej z synkiem po wiosce, bez faceta 😉 dla mężczyzny mego było bardziej ponętnie i w oczy rzucająco 😉
Jednak trzeba/można trochę adrenalinę w związku podtrzymywać co by się gad za bardzo nie znudził 😉
To oczywiście z lekkim przymrużeniem oka piszę jednak z pełną stanowczością stwierdzam, że
mężczyźni, czy tego chcą czy nie, są po prostu wzrokowcami 🙂
Gdy nadjechał ukochany do lasu mego na urlop swój wymarzony zaczęły się małe wyprawy, np. do Kruszwicy. 3 (słownie: trzy) razy zdążyliśmy się, krótko mówiąc, pożreć ale było i tak zajebiście 🙂 Przede wszystkim
pokonałam siebie
i weszłam na Mysią Wieżę, juhuuu !!!! Z lękiem wysokości wolę na bungee skakać ale dałam radę.
Co prawda po 16 latach małżeństwa wejście i zejście wyglądało mniej więcej tak:
ja: boszhe boszhe, nie dotykać mnie, bierz dziecko, tylko mocno trzymaj, nieee, mnie nie, dziecko, powoli, bo ja idę IDĘidddę ale nie wiem czy wejdę i zejdę (tu przystanek i wycieranie spoconych rąk)
mąż: dalej, właź, ruch zatrzymujesz, nie stój tyle… ruszaj, no ruszaj w górę i nie rób scen! ludzie patrzą 😉 (przy zejściu było odwrotnie, szybciej schodź i nie panikuj) 😉
Noo, a w narzeczeństwie co to już po ślubie byliśmy i przewrotnie trwało długo (jakieś 10 lat) bo ochajtaliśmy się po 4 miesiącach znajomości było tak:
kochanie, choć tu, ja cię przeprowadzę, nic się nie bój, jestem przy tobie, spadaj, pan, bo żona ma lęk wysokości 🙂 podaj rączkę, no podaj kotku 😉
To na Dzwonie Zygmunta w Krakowie i więcej nie zaliczałam żadnych wspinaczek 🙂 “Tylko” skoki na bungee z wysokości 55 metrów i loty za motorówką ale to pikuś 🙂 Parków linowych nie liczę jako ekstremalne czynności, to już prędzej małżeństwo 😉 no i przeloty na miotle 😉
Poniżej Herbata konsumuje swój własny, postny prowiant 🙂 zadowolona z siebie 🙂 Fotkę cyknął synek i okazuje się, że potrafi robić to całkiem świetnie 🙂
Żeby nie było wrzucam też mężczyzn moich 🙂
Był i rejs statkiem po Jeziorze Gopło i bardzo rozgadany pan nauczyciel przysiedzony do naszego stolika. W zasadzie głównie to on klekotał 🙂 Buzia mu się nie zamykała i nie dopuścił nikogo do głosu, a najbardziej swojej kilkuletniej córeczki, która do taty polonisty ni w ząb siły przebicia nie miała 😉 Czasami jak brał oddech to my coś mogliśmy wtrącić 😉
Tak więc miło było ale się skończyło 🙂 2 tygodnie na wsi wyłączone z życiorysu miałam bo młody przeziębił się zbyt długim siedzeniem w jeziornej wodzie 🙂 Może to pochłonęło dni i godziny lata beztroskiego?
Zaliczyliśmy też Katedrę w Gnieźnie i dziwacznie trochę odwiedzać swoje miasto, z którego się pochodzi zupełnie jako turystka. Bo rodziny już tam żadnej i nigdy, prze nigdy nie próbowałam wejść na katedralną wieżę z biletem. Mamy słabość do tego kościoła bo braliśmy w nim piękny i magiczny ślub więc zawsze jak tu jesteśmy to ją zaliczamy. Oprócz niej i rynku nic szczególnego tam nie ma, w zasadzie stare bagienko dość grząskie i odrzucające. Może ktoś się na mnie obrazić ale cieszę się, że mam męża wrocławiaka i mnie stamtąd wyciągnął na świat szeroki (chichi chacha).
Gniezno płakało po wichurze jaka się po nim przejechała i chłopaki koniecznie chciały zobaczyć zniszczenia. Wiem, że to może cudaczne, nieetyczne nawet ciut ale z racji parszywej pogody plany zmianie ulegały przy końcu urlopu męża mego jak w kalejdoskopie i szukaliśmy najprostszych rozwiązań. Biskupin zamknięty, inne obiekty też różnie no i ten deszcz…
Jednak piękna jest zawsze i sentyment mam… Czy w słońcu czy w ulewie, nieważne…
Szkody były naprawdę ogromne ale
ani pogodna ani nic nie przeszkodziło dużemu i małemu wdrapać się na kolejną wieżę,
krętymi na maksa schodkami, 55 metrów w górę (to tyle ile skakałam na linie i młody był bardzo tym faktem podekscytowany), przez które cały czas dół widać było (brr). Podziwiam mojego synka JAK on to zrobił? Mama próbowała ale się poddała. Weszłam tylko kawałek i odpadłam. Zostałam na dole z jakimś cudzym dzieckiem co to się bardzo bało. Ludzie też schodzili dość przerażeni i mówili, że na wielu wieżach byli ale to wejście jest naprawdę straszne. Sam szczyt też groźny bo są tylko zwykłe barierki, a nie jak np. na tej całej Mysiej Wieży (murowana). Do tego wiało bardzo mocno i lało. Ale weszli i zeszli 🙂 Dzielnie, bez scen i krzyków. Bez zdjęć bo na samej górze synek jednak mocno tatę trzymał i puścić się nie pozwolił. Dobrze, że tego kontrolująca mama nie widziała 😉
A Wrocław przywitał nas kolejnymi atrakcjami ale też sentymentem, że zbliża się ta cała jesień i laby nastaje nieuchronny koniec… I zobaczyłam Ją nawet na własne oczy, przemknęła mi prze oczami i wcisnęła do telefonu, złotawa, przewrotnie wyglądająca zza drzewa… niby troszeczkę, niby parę listków ale jednak… Idzie. Dla mnie wrzesień to już jesień i pory roku dzielę tak :
wiosna: marzec kwiecień maj
lato: czerwiec lipiec sierpień
jesień: wrzesień październik listopad
zima: grudzień styczeń luty
Według takich norm Herbata funkcjonuje 🙂
Szybko przestawiliśmy się na wrocławskie (szerokie) ulice i atrakcje typowo miejskie 🙂
I słabość mam do swojego miasta, lubię łazić po nim i zwyczajnie szwędać się tu i tam. Normalnie napisałabym, że lizać także lody no ale lodów nie jem 😛
Za to nad jedną z lodziarni można spotkać też tygrysy i nikt mi nie powie, że Wrocław nie jest miastem ludzi szalonych i wyzwolonych 🙂 Uwielbiam te starsze eleganckie panie, ubrane w sposób specyficzny i odważny bo albo baleriny mają, albo młodzieżowe okulary, mimo wieku pomalowane usta, brwi, paznokcie i najczęściej uśmiechnięte 🙂 Nagrzany beton pachnie dużym miastem, upałem, śmietnikami, jedzeniem zewsząd wydobywającym się różnych różnistych kuchni świata, wszystko klei się od słońca, puste podwórka, trzepaki i… szczury 😉 To one są ostatnio na największym topie 🙂
Zawsze jest co robić i dokąd iść, można wydać kupę kasy ale można też cieszyć się atrakcjami zupełnie za free. Mimo wielu już kilosów przedreptanych ciągle odnajdujemy jakieś ciekawe miejsca i pewnie jeszcze wiele przed nami 🙂 Wpychamy się w różne niedostępne dziury za kulisowe 🙂
Wracając na słówko do lodów, to jedzą je za to moi najbliżsi i zezwalam,
nie jestem AŻ taką fanatyczką co to sama nie konsumuje, a drugiemu nie da.
Lodziarowych wyrobów własnych pełno, co i rusz to jakieś pyszne frykasy no i znowu moja ulubiona koszula, która często się pojawia ale spokojnie, to przypadek i mam ich więcej (w tej jedynej non stop nie latam, chociaż czasem tak mam, że jak w coś wskoczę to tylko piorę i na okrętkę noszę).
Okazuje się, że oprócz czerwonej koniczyny na podwrocławskich łąkach w herbaciane pazury wpadł też
wrotycz
i sobą bym nie była gdybym go nie uchwyciła 😀 Ostrzegam, smak ohydny wyjątkowo chociaż język po jednym wypiciu gładki, czysty i różowy 🙂
Na podkończenie tekstu wrzucam schodki kręte, które na Mysią Wieżę dla mnie najgorsze do pokonania były i trzęsłam się jak jakaś mysz pod miotłą (coś przy tej miotle bezpiecznie się czuję haha) 🙂
Szału wakacyjnego więc jakiegoś szczególnego nie było, przynajmniej w porównaniu z innymi co to bardziej mają się czym chwalić – jakimiś dalekimi wojażami, jednak i tak wakacje należały do udanych. Mimo powtórki z rozrywki i… przeziębienia bo do wcześniejszych 2-óch tygodni na końcówce urlopu mego wiejskiego przyplątała się kolejna wyrwa w czasie i ostatni tydzień wakacji spędziliśmy wszyscy w trójkę w domu. Poszedł łańcuszek “szczęścia”. A na dworze słońce, 30 stopni i piękne lato… No cóż, taka jest ta rzeka życia, kompletnie nieprzewidywalna i utknąć w jeziorze czasu też, jak się okazuje, można 😉 A do tego trzeba się z tym wszystkim godzić jakoś 🙂
THE END
ciąg dalszy oczywiście nastąpi 🙂 ale zapewne już w innej formie i z innymi przygodami, jak to bywa u Herbaty 🙂
Wyszedł mi misz masz w herbacianym stylu 🙂 Pozdrawiam serdecznie i bajecznie!
Ale fajna rodzinka 🙂 kolorowa, oryginalna, miło popatrzeć 🙂 pozdrowienia!
Ooo, dziękuje bardzo 🙂 i również przesyłam pozdrowienia 🙂
Piekne te Twoje wakacje! A jak wrazenie po poscie? Robilas ten 40 dniowy czy jakas skrocona wersje? Ja przeszlam 2 razy po 14 dni i zbieram sie teraz do kolejnego 🙂
Dziękuję Moniko 🙂 Bardzo mi miło, że zaglądasz do Herbaty 😉 zrobiłam 42-dniowy i będzie tekst o moich przeżyciach podczas jego trwania 🙂 Nooo powiem Ci, że wcale tak łatwo nie było ale satysfakcja duża. I dalej jadę głównie na roślinach bo zamierzam nadal prowadzić taki tryb życia. Muszę jeszcze nad tym swoim zdrowiem trochę eksperymentów porobić 🙂
fajne wakacje, rodzinnie, na spokojnie, warto tak złapac oddech 🙂
O tak, warto na pewno 🙂
Świetny blog. Ciekawie piszesz, fajne zdjecia.
Dziękuję 🙂 zapraszam po więcej 😉
16 lat po ślubie? Po pierwszym zdjęciu byłam pewna, że jesteś nastolatką 🙂
Ojej, dziękuję 🙂 zakonserwowana haha 😉 pozdrawiam
Ja z wrotyczu robię miksturę na mszyce 😉