Trzeba przyznać, że widok duszących się i męczących razem w ścisku karpi widok smutny i żałosny stanowi. Jak dla mnie nie ma w tym nic błogiego i świątecznego, wręcz przeciwnie. Nie wiem po co komu taki zwyczaj i kompletnie go nie rozumiem. Mogę jedynie tłumaczyć tym, że katolicy uważają, że zwierzęta duszy nie mają i żyją chyba tylko dla ich ludzkiej rozrywki.
Jedynie jako małe dziecko cieszyłam się na sprowadzanie do wanny karpi żywych i z bólem przyznać muszę atrakcję to po prostu stanowiło. Ale co się później z nimi działo tego dokładnie nie pamiętam, chociaż przebłyski młotka w ruchu mam. Sądzę, że nie jestem z mojego pokolenia (haha) jakimś odosobnionym przypadkiem, co najwyżej ktoś się może nie przyznawać. Niestety rodzice na wsi wychowani obiekcji większych przed procederem nie mieli, z drugiej strony za komuny niewielki wybór był i do gara nie bardzo co ciekawego wrzucić czasem mieli. Dlatego absolutnie do nikogo pretensji nie mam, nie potępiam – siebie także, ostatni żywy karp widziany moim rodzinnym domu umarł sobie śmiercią naturalną blokując wannę na dni kilka i do końca chlebem i cukrem był karmiony. Na szczęście mama jako jednostka wysoce reformowalna zadecydowała, że nigdy więcej żywej ryby nie chce ani widzieć. Uff chociaż tyle.
Tym bardziej teraz nie łatwo zrozumieć chęć pastwienia się nad nimi, wszak ryb dostatek i jeżeli ktoś już MUSI je spożywać to naprawdę nie trzeba wykazywać się żadnym okrucieństwem. Żeby tachać je w jakichś siatach i jeszcze na wpół żywe po ulicach prowadzać. Przetrzymywać i dusić. Co więksi wrażliwcy tak jak ja przeżywają karpi dramat i klimat świąt zgnilizną bardziej niż choinką trąca. Odechciewa się do sklepów wchodzić i owe stanowiska omijam z daleka ale sama świadomość jednak jakoś się ulotnić nie chce. Dziecię me “tresowane” w domu na cierpienie wszelakie na szczęście do zbiorników zaglądać nie chce i nie ciągnie go w tym kierunku nic a nic. Mogłabym tę rybę kupić i wypuścić i choć jednej los uratować ale jest to chyba ponad moje ludzkie siły. Na poligonie swojego dość atrakcyjnego ludzko-zwierzęcego życia i zwykłej codzienności sama o przetrwanie walczę. Czasem jak ta ryba tlenu bardzo potrzebuję i podduszam wyzwaniami. Oczywiście jak ktoś na wsi jakiejś mieszka bardziej omijać śmiertelne zbiorniki pełne cierpienia może. I prościej jakoś w separacji od cywilizacji się żyje.
A tu np. taki PMS, a po polsku zwykłe napięcie przedmiesiączkowe dopada człowieka niespodzianie i jak królik z kapelusza razem z pełnią (księżyc to też miesiączek tak dla przypomnienia) na dodatek wyskakuje. Noo w takim przypadku to już lepiej byłoby od razu samemu wypieprzyć się w kosmos – przynajmniej dla otoczenia większe bezpieczeństwo zapewnione. Rozumiem zbrodnie w afekcie popełnianie bo co miesiąc tenże afekt mię dopada i trzyma mocno. Nie działają żadne ziółka i niepokalanki, próby wszelakie fiaskiem zakończone i tylko modły wznosić można żeby nikomu i sobie przy okazji też krzywdy (fizycznej lub psychicznej) nie uczynić. Na cud zakrawa bowiem powstrzymanie się od złości czy autoagresji czasem srogiej. Oj zazdroszczę tym co takowych stanów nie posiadają i zapewne jakieś (nieliczne) przypadki po świecie stąpają.
Więc te karpie i te tłumy + PMS to już naprawdę mały kroczek do szaleństwa i obłędu. A w ogóle jakie święta? Skąd i kiedy wzięły się ? czy ja kiedykolwiek będę na nie jakoś szybciej przygotowana? Bo z każdym rokiem słabiej to widzę, przepychający się ludzie z wózkami wzniecają me zapędy destrukcyjne i agresję i sama czasem mam ochotę kogoś wózkiem zakupowym lekko popchnąć czy najechać delikatnie. Żarcia opór aleee tak, mandarynki za 2 zeta rzucone to trzeba pędzić na ten oślep i tratować wszystkich po drodze. Starzy ludzie niestety w tym czynie aktywnie przodują, chociaż panie w średnim wieku też są dobre aparatki.
Wracając do karpi, nigdy za nimi nie przepadałam i kojarzą mi się z ostatnią wieczerzą haha wigilią, na której był obecny ojciec, wyszykowany do kochanki (no przy takich dylematach nic dziwnego, że los karpiaków nikogo w domu nie obchodził) i podenerwowany zmuszał mnie do jedzenia karpia właśnie. Nigdy tak się nie zachowywał ale na koniec panowanie lekko stracił. Łzy w talerz kapały i wziąć do ust go nie chciałam, a później przez lata tylko moja mama potrafiła zrobić takiego, że mułem nie cuchnął. Z racji więc wyjątkowo ohydnych wspomnień połączonych z konsystencją wysoce odpychającą konsumpcji już wiele lat temu zaprzestałam, odmówiłam i oburzenia rodzinne w nosie miałam. Przyzwyczaiłam ich do swojego zdania i przynajmniej w bliskim kręgu unikałam dalszego łamania (kręgosłupa). Zresztą z buntownikiem szans nie mieli 😉
Może więc nie pastwmy się nad nic niewinnymi rybami w imię jakichś chorych zasad i przyzwyczajeń i skoro już to mięso ktoś jeść naprawdę musi – zachowujmy się humanitarnie i nie targajmy żywych do domu. One czują i się męczą przez człowieka, który zwariował na ich punkcie na ten jeden jedyny wigilijny wieczór. Lepiej może nie dawać takiego przykładu dzieciom, bo albo nas w domu nie ma i czasu żeby wyższe wartości wpajać albo od razu nauka bezduszności i mordowania. PEACE
**********************************************************
nie sądzę, żeby jakiś Gwiazdor do mnie konkretnie z prezentami zawitał bo do grzecznej mi jak stąd do Księżyca teraz i zawsze było ale gdyby to chętnie dam się zlać przez tyłek goły (i wesoły) 😉