Nie wiem co to słońce w sobie ma ale wiem, że jak tylko choć promyczek wystawi to od razu jakoś się przyjaźniej robi. I nadzieja się pojawia, i szczęście się bardziej jakoś tak czuje i w ogóle jakby się więcej CHCE.
Może to złudzenie, może kody czy programy, nie wiem, ale podoba mi się taka sytuacja. Cieplej i jaśniej. Gdyby jeszcze chata chciała się sprzątać sama… To już zupełnie byłby chyba raj na ziemi. Niby dużej powierzchni nie ma ale z każdego kąta, kątka i kącika coś do roboty wystaje.
Weźmy taką lodówkę, może panią Lodzię nawet, stoi, żarcie przyjmuje, myta i sprzątana od czasu do czasu i cooo? Wiecznie czymś upaćkana. Jak nie w środku to na zewnątrz. Jak wywalę stare słoiki to dla odmiany cebula w magiczny sposób łupiny wypuści, które to nagle są na każdej półce. Czosnek też lubi takie zabawy, żeby nie powiedzieć że wręcz przepada. Mimo, iż grzecznie nie ruszany na półeczce leży… Więc znowu na mnie patrzyła ze smutną miną prosząc: przetrzyj mnie chociaż odrobinkę… Jeszcze tu, pod masłem ściereczką muśnij… Przynajmniej nie nachalna i z kulturą.
Podłoga, nooo, ta to już jest bezczelna i piachem zarasta kilka razy dziennie. Mimo odkurzania i mycia szaleje i spławić się nie da. Nie lubisz jak piasek się do bosych stóp przyczepia to go sobie sprzątnij, na na na. Nie przepadam też jak dziecko w (byle) pyle podłogowym brodzi więc co mi pozostaje? Odkurzacz trzecią rękę jakoby więc stanowi i przyrośnięty ze mną w symbiozie pełnej i dynamicznej żyje. Domownicy wszyscy od dziecka zaczynając na kocie kończąc nie znoszą głośnego gada i wyjątkowo otwartą niechęcią doń pałają. Raz krzycząc: maaaaaamoooo nieeeee nie teraz, to znowu bardziej ostro: czy akurat TERAZ musisz to robić ??? Akurat WŁAŚNIE TERAZ MUSISZ ha-ła-so-wać ? Nieee no proszę państwa, ja to robię tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności, hobbystycznie, ewentualnie po złości i dokuczenia wszystkim po kolei. Nie dlatego, że akurat zrywu dostałam i wolę to niż miotłę (czasem beata słabo na miotle lata). Dziecię dobre bo czasami mnie pomaga i sprząta za mamusię. Lubi wyjcem się zabawiać więc nie zabraniam. Niech się uczy, że brudy same nie znikają, a krasnoludkiem tajemniczym co porządki robi jestem ja w osobie własnej.
Okna, to już jawne jest przegięcie. W wigilijny ranek myte, znowu straszą i od zewnątrz jak w jakimś czołgu robić się zaczyna. Od środka to rozumiem, małe łapki lubią mazać i dotykać, ale Z ZEWNĄTRZ? Wszak ani deszcze ani wielkie śniegi nie sypały. Więc tu już chyba się złośliwość jakaś wkrada i za cel obrały sobie dokuczanie. Głównie mnie, bo faceci to wiadomo… Myj i szoruj raz w tygodniu (ha) bo my lśniące być lubimy. Jeszcze czego żeby mi rozkazywały … Ale ktoś to w końcu zrobić będzie musiał. Po miesiącu. Chyba, że na przeczekanie do wielkiej nocy wezmę małpy. Tylko nie wiem czy coś do tego czasu przez nie zobaczymy.
Pranie w banie… Samo rośnie jakby drożdży się ożarło i za nic przestać nie chce. Niby kosz nie taki pełny, nooo ale jak co poniektórzy do niego nie trafiają i po kątach zużyte ciuchy upychają to złudzenie pustki daje. A za chwilę: nie mam czystych skarpet… Jaka szkoda 😉 Ooo cóż za historia nie słychana, w koszu ich nie było więc nie wyprałam, oczywista oczywistość (nie dla wszystkich of kors). Duchem świętym jeszcze na etacie nie jestem ani też skarbów poszukiwaczem 😉 Więc niby nic nie ma nie nie nie, a za chwilę pełna pralka. Do tego z wierzchu umazana jakimś kremem, mydłem może, nie wiadomo, grunt, że opór czynny stawia i zmyć się za nic nie daje. Walka trwa. Pazury silne koktajlami drożdżowymi opite (skuteczne więc polecam przy okazji) i najlepsze do zdrapywania bo pod ręką 😉
To nie koniec, bo z kąta za lodówką góra słoików zbieranych i chomikowanych rośnie i nagle z 3 zrobiło się 50 różnej maści i wielkości. Pieczołowicie hodowane, nie wyrzucane lecz zgodnie z ekologii zasadami przerabiane. Ktoś by wynieść musiał do pomieszczenia gospodarczego co to na stanie posiadamy. Ale ale uwaga, bo jak się wrota do niego otworzy to lepiej unik głową zrobić żeby niczym nie oberwać. Tu porządek dawno uciekł w las szeroki, pole jakieś i nie wiadomo kiedy zniknął jak kamfora przysłowiowa. Więc materace, akcesoria, stare rzeczy, które to się jeszcze przydać mogą, a NIE MUSZĄ oczywiście. ALE MOOOGĄĄĄĄ. Zalegają i czekają na użytek, który pewnie nie nastąpi nigdy. Więc słoiki może jeszcze gdzieś tam upcham i dziurę jakąś na NIE znajdę. A na drzwi przyczepię kartkę o potencjalnym niebezpieczeństwie. Szybko otwierać i w bok uciekać.
Przegląd w skrócie. Bo na komodzie kartony, kartoniki, wazony, wazoniki nie wiem czemu eleganckie, a kurzem się żywią i go stale przyciągają. Kurz. Z nim nie wygra chyba nikt prócz jego samego. I jak leży to niech leży, nerwów mniej, że wczoraj starty, a już jest nowy. Chociaż w moim przypadku ta metoda się nie sprawdza z racji nań uczulenia i kichania. Tak czy siak masz alergię to sobie sprzątaj skoro nikomu innemu to nie przeszkadza. A tobie tak…
Takie tam życie codzienne gospodyni domowej, a mówiąc ładniej housewife – y… (hałsłajfy). Naturalnie można by wymieniać więcej, bo rzecz jest oczywista, że to tylko czubeczek lodowej góry. A że słońce zaświeciło to i prawdę o czystości wątpliwej nieco pokazało. I wzięłam tego mopa, co poradzić. Tak czy siak mimo wszystko z radością wielką porządki robię ciesząc się przy tym (mniej lub bardziej ale jednak) jak głupia, że sama sobie szefem jestem. Gospodyni czy kucharka (szparka) ale sobie sterem, żeglarzem i okrętem i nikt dupska mi nie truje 😀 YEAH
A podczas odkurzania to lakier szybko na pazurach wysycha. Bo kuchta nie znaczy, że zaniedbana. I choć kobieta w domu siedzi to wcale czasowo lepiej od innych nie stoi (w końcu za domową pomoc wysokiej jakości z obiadkiem ugotowanym w pakiecie płaci się całkiem dobrą kasę). Ani też nie leży jak niektórym siem wydaje 😉 Kawki spija, owszem, ale zimne, względnie letnie. Oj zapomniała, że kawy pić nie miała. Pamięć dobra ale krótka i zdążyłam łyczek siorbnąć. Eliksir bogów i niedospanych co na nogi szybko stawia. A jak usta zamoczone to już chyba bez różnicy czy filiżankę dokończę 😉 Za to sypaną bo podobno zdrowsza i się przerzuciłam 😀 A do yerba maty jeszcze nie dojrzałam… Słaba herbata ze mnie…