DETOKS
Jednak mieli rację ci którzy mówili, że Jej nie kochał. Bo czy prawdziwa Miłość wietrzeje i nie mówi zwykłego “dzień dobry”? Choćby stara już bardzo była, laską podparta i ledwo na nogach się trzymała?
Chciała zamurować swoje Serce głęboko i mocno i nawet myślała, że już udało Jej się to (wymyślone przez siebie) zadanie zakończyć i za wiele ponad normę nie czuje. Ale czuła bardziej niż by chciała, a skorupa z betonu słaba jednak była i pękła przy byle okazji. Pod nią zabiło, małe czerwone, zupełnie bezbronne Serduszko: stuk puk JESTEM. Nie zniszczysz mnie bo moim celem jest Miłość… Aa czyli chcesz kochać bez względu na wszystko? Bez względu na rany i wbite kolce? Tak, taki jest mój cel i nic innego się nie liczy…
Nauczyła się z tym żyć, ale wyobraźnia doprawiła niepotrzebnie zupę wspomnień bo od początku nie było NIC w Jej życiu wielkiego co z Miłością Prawdziwą jakikolwiek związek miało.
Chciała kochać i być kochaną ale nikt nie chciał Jej? nie potrafił może (bo trudny charakter miała) pokochać Jej tak mocno żeby umierać z tej Miłości przez resztę życia. Ona jest nieuleczalnie chora ale przecież ludzie żyją z różnymi chorobami i funkcjonują w miarę normalnie. -Na Miłość nie ma lekarstwa- podpowiedziało pewne swego Serce. Żeby chociaż szum drzew i zapach nieba potwierdził i odwzajemnił Jej uczucia, szepnął do ucha, że myli się, znowu coś sobie wymyśliła – czułaby się lepiej. Ale nie ma nic. Pustka. Przez tyle lat hodowała w głowie (a może jednak z głową za wiele to wszystko wspólnego nie miało) stare filmy i okazuje się nieaktualne już dawno i pożółkłe obrazy. Delektowała się nawet nimi na tylko swój własny, chory pewnie sposób, a okazały się być zwykłą karmą dla ptaków, a nie wyborną dla duszy strawą. Nigdy nie była sama, okazało się, że po prostu nie umie i Miłości potrzebuje jak tlenu żeby przeżyć, utrzymać się w ogóle na powierzchni istnienia. Dlatego błądziła ale miała szczęście. Znalazła Ją TA Miłość być może Najprawdziwsza i Największa w życiu. Taka, która się nie poddała i nie zostawiła Jej przy pierwszej próbie odrzucenia jej przez nią samą i skopania własnym butem do krwi fizycznej. Taka, która wszystkie te odmęty umysłu i ból Serca przetrwała. Gdyby jeszcze raz się urodziła wolała by mimo wszystko być facetem. Może oni aż tak MOCNO tego życia nie przeżywają i pieprzą Miłość. Dosłownie. Może Jej się po prostu nie udało?
Nie przeżyła tego, co myślała, że przeżyła i jak się okazało zatraciła już kiedyś granicę między tym co prawdziwe a tym co sobie wymyśliła czy uroiła. A wyobraźnię ma sprawną i bujną aż (za) nadto. Chętnie odda jakiemuś biedakowi, nie chce jej już w takiej formie i ma dość. Sama sobie szkody narobiła, piwa nawarzyła i teraz stare i latami leżące, zepsute i nie smaczne spijać musi. Ale mimo wszystko ma DOŚĆ oszukiwania samej siebie. Skoro już raz w tę skorupę pieprzła, przywaliła młotem realizmu to chyba musi rozwalić ją do końca. Czuje ból niemal fizyczny, zniszczyć coś, w co tyle lat wierzyła… Pielęgnowała i miała nadzieję, że słusznie robi i to właściwa droga. Okazało się to wszystko NIC nie znaczącą farsą, nie pierwszą w Jej życiu ale teraz nie wie czy umie sobie z tym poradzić bo jednak lata minęły i młodość odchodzi w niebyt istnienia. Została z niczym. Bez wspomnień i przeszłości. Bez tej swojej Wielkiej Miłości (przez małe “wu” i jeszcze mniejsze “em”). Bez niczego. Z pustką w środku i białą kartką. I boi się czy umie zapisać od nowa na niej swój LOS. Z pełnym emocji Sercem ale pustymi rękami i głową przy okazji też nieźle opustoszałą. Miłość Ją zniszczyła i miłość Ją uzdrowi. Tylko musi zacząć od nowa, bez żadnych kłamstw przez rozum spreparowanych. Czy naprawdę musiała być taka ślepa i taka głupia całe swoje życie prawie? Lokować uczucia nie tam gdzie trzeba? Czy z takimi zapasami wiedzy naprawdę musiała to sobie sama zafundować? Pozbawić się wspomnień? Przeszłości? Życia? Mu-sia-ła szukać dalej niż trzeba było i próbować COŚ sobie udowodnić? Sama siebie okradła, ograbiła, tak przesadziła, że NIC nie zostało prócz czającego się na dnie smutku i rozczarowania.
I kto wymyślił, że cierpienie uszlachetnia? Jak może uszlachetniać coś co zjada człowieka po kawałku i dosłownie fizycznie odgryza skórę z mięsem dobierając się do kości? Wymyślili to chyba ci cierpiący co pocieszyć się bardzo chcieli i zdesperowani już bardzo byli. Jej cierpieniu daleko było do jakiejkolwiek szlachetności, a bliżej do samozniszczenia i zagłady. Nie tylko zresztą siebie ale i wszystkiego dookoła. Wszystkich i każdego kto wejdzie Jej w drogę i stanie się przypadkową ofiarą. Czasami myślała, że jest na nie skazana już od urodzenia a przynajmniej dzieciństwa kiedy człowiekowi kształtuje się osobowość i pewne zdarzenia, na które wpływu nie mamy odciskają tak czy siak swoje piętno. Zakładała też nie jednokrotnie, że ma jakiś prawdziwy uszczerbek w tejże właśnie osobowości i nie UMIE postępować inaczej. Że jest skażona niszczeniem siebie co jakiś czas i gdy myślała, że zrobiła TO już do końca, ostatecznie i nie drgnie, nie wyda ani jednego oddechu więcej – jednak budziła się po czasie z letargu uczuć i rodziła na nowo. Być może w tym momencie, uświadomienia sobie kłamstw na swoje własne życzenie, w które to również na życzenie własne mocno już z biegiem lat uwierzyła, doznała szoku po prostu, że znowu cierpi i znowu doprowadzi siebie i TYLKO siebie do kompletnej katastrofy. Ale teraz ma więcej siły i Miłości dookoła, tak naprawdę jeszcze więcej niż kiedykolwiek w życiu miała i dostała. Również własnego do samej siebie powoli rodzącego się uczucia doświadcza i może najpierw przypomina ONO muśnięcie skrzydeł motyla w środku zimy ale przecież CZUJE, że Ono jest. I znowu zrodzi się na nowo ze swoich własnych popiołów chociaż to nowością żadną przecież dla niej nie jest. Z tą “drobną” różnicą, że przeszłość pochowa na zawsze w grobie wspomnień i nawet nagrobku nie postawi żeby nie kusiło Jej odwiedzanie zwłok i ekshumacja. Nie będzie więcej zaglądać do tych starych i zgniłych już miejsc. Nie będzie dotykała zimnego mchu pieprzonych wspomnień, które tak kochała, a które Miłości NIGDY nie odwzajemniły i z Nią niewiele, jak się okazuje, wspólnego miały. I choć sama jest matką urodzi się skoro trzeba ponownie i porzuci bezpieczny kokon cierpienia przeplatanego radością, która też jednak choć wyimaginowana bardziej niż sądziła to chwilami była. I nawet jeżeli wymyślona to czuła ją przecież wyraźnie. Czyli nigdy NIC już nie będzie TAKIE SAMO i Ona też nie. Przeżyje żałobę ale dojdzie do siebie i wróci może pierwszy raz prawdziwie do prawdziwego życia. Takiego jakie jest, a nie jakie sobie stwarza na potrzeby własnego wnętrza i pojebania. Pogodzi się z tym, że utraciła coś czego nigdy przecież nie miała i może nawet kiedyś będzie się z tego śmiać. Może… A na razie idzie na detoks choć Jej głowa paruje a Serce trzęsie się ze strachu czy potrafi zaakceptować taki stan Nie kochania przesadnego w praktyce i wcale prawie może nawet NIE kochania żadnego w przeszłości. “Prawie” bo miłość jest dla Niej paradoksalnie Najważniejsza, jest powietrzem, którego potrzebuje do życia jak NICZEGO innego i może cały czas wdychać jej zapach choćby nieświadomie czasem to robiła. Nawet jeżeli nie dostrzega niekiedy skąd ten aromat dochodzi i zapomina się w oczywistości tego będącego cały czas przecież przy niej uczucia. Niezbędnego do podniesienia rano ręki i ruszenia nogą.
Chciałaby przestać w końcu ranić siebie i innych bo zrozumiała, że raniąc innych najbardziej rani siebie właśnie.
-Dziękuję i przepraszam…- powiedziało Serce.
Przecież nikogo nie chciało skrzywdzić, nie wiedziało tylko jak ma postępować… Błądziło ale znalazło swoją drogę i nie chce żadną inną więcej zmierzać. Choćby wędrówka mozolna była i przez góry prowadziła… Ale nie… przecież góry i doliny już przeszło, ma za sobą te pokrętne trasy, przed Nim w końcu droga prosta i jasna… Tylko musi się odważyć zrobić po niej pierwszy (milionowy pierwszy?) krok … Może naprawdę już ostatni …
wszelakie komentarze mile widziane 🙂