Tak mi przyszło do głowy, czy zawsze upodabniamy się do swoich rodziców? I czy dzieje się to poza naszą świadomością czy może jednak mamy na to wpływ jakiś?
Pamiętam doskonale jak moja mama nie znosiła negatywnych cech swojej mamy. Jak bardzo próbowała przełamać stereotyp i robić swoje. Wiele nerwów ją to czasem kosztowało bo babcia mimo wszystkich cech pozytywnych nieźle potrafiła zajść za skórę – swoim dzieciom zwłaszcza. Nie krytykuję, wojna odcisnęła piętno na tamtym pokoleniu a poza tym każdy próbuje dać dzieciom to, co w jego mniemaniu jest najlepsze.
I tak podziwiam moją mamę, że przełamała wiele schematów, które i na moje życie negatywny wpływ mieć mogły. Najpierw więc na czuja postępowała zanim w świat psychologii trafiła …
Zawsze uciekała przed tymi nie fajnymi aspektami z rodzinnego domu, które jej nie pasowały i nawet się to udawało (szacunek). Ale czas upływał, lata mijały i co? Nagle widzę te podobieństwa, których tak przecież nienawidziła ! Co się stało i dlaczego pytam – siebie samą nawet może? Kiedy do tego doszło w sposób niemal niewidoczny… ? A jak zmarła babcia to nawet okazało się, że nad wyraz podobną gestykulację mają. Czy wcześniej tego nie widziałam po prostu? A Może w ten sposób chce zatrzymać tę mamę gdzieś jeszcze na powierzchni wspomnień? A może nagle pokochała Ją MIMO WSZYSTKO? I zapomniała co przez pół życia wygadywała? Czy jest to silniejsze od nas i nic nie możemy zrobić? Pewnie wszystko po trochu…
Chodzi o to, że i ja nie chcę się upodobnić się aż tak bardzo do swojej rodzicielki (przepraszam). Mam wrażenie, że jesteśmy zupełnie inne ale to może być tylko wrażenie właśnie. Bo czasem już od kogoś słyszę, że jestem identyczna jak mamusia. I wyrzuty padają i niechlubne cechy charakteru lub może kody wszczepione są tak określane i wytykane. Rety, jak tego porównania nie lubię. Ale wiem, że skoro tak bardzo mnie ono denerwuje to oznacza, że prawdą jakąś jest i zmierzyć się z tym muszę/mogę/chcę.
Czy uda mi się schemat przełamać – nie wiem. Czy świadomie przyjmę jej cechy, których teraz nie chcę – obiecać nie mogę. Ale staram się to zrobić dla mojego dziecka, żeby nie zamęczać go niepotrzebnymi zachowaniami, na które czasem wpływ jednak jakiś mamy (a przynajmniej teraz tak mi się wydaje). Kiedyś jak młodsza byłam nakarmiłam się ideologią przeznaczenia i że niby tylko ono nas prowadzi.. Ale człowiek nie krowa – poglądy zmienić może, poza tym fascynowały mnie różne zagadnienia i dotarłam w końcu do teorii, że nasze myśli są energią (jak cały Wszechświat, w który żyjemy) i w skrócie oczywiście, sami sobie myślą i słowem przyciągamy praktycznie wszystko. I za sytuację w jakiej jesteśmy nie odpowiada nikt inny jak nasze myśli, które generowały takie, a nie inne cząsteczki i ich wibracja przyciągnęła do nas zdarzenia dokładnie o takiej samej częstotliwości. Tej teorii trzymam się do dziś i wierzę w nią bardzo. Przetestowana na wiele sposobów. Obnaży niestety do bólu nasze słabości i negatywne myślenie, z którym trzeba się mierzyć TYLKO samemu ze sobą. I że zmiana sposobu myślenia zmienia nasze życie. A że WYDAJE nam się, że nasze myśli są dobre i pozytywne to już inna kwestia. Dopiero jak przyjrzymy się bliżej bez zakłamania i iluzji – zobaczymy jak na dłoni tę relację : myśl-energia-przyciąganie. Okaże się nagle, że to i piękne i straszne. Piękne bo możemy zmienić od razu to, co w tej głowie się roi i pilnować języka (słowo to też ogromna dawka energii), a straszne – bo naprawdę bezwzględnie to prawo na nas działa w każdej sekundzie życia i wymaga ciągłego samodoskonalenia. I trzeba wyłapywać się samemu (lub nawzajem rodzinnie) co się gada. I jak bardzo jesteśmy podszyci krytykanctwem i ile używamy negatywnych sformułowań sami zobaczymy. Owszem, cuda też potrzebne, ale właśnie jak pilnujemy myśli swoich i słów wypowiadanych – zaczynają zdarzać się znacznie częściej. Bo można sobie wszystko przyciągnąć i widać to gołym okiem w drobiazgach typu, że ochota na orzechy to ktoś siatkę przyniesie, kojec dla dziecka potrzebny, bardzo proszę – SAM się zjawia i wiele innych prozaicznych (bardziej lub mniej) rzeczy.
Inna sprawa, że kwestie dla nas bardzo ważne pojawić się czasem nie chcą – podszyte lękiem, że się nie uda i nie zasługujemy na dobro w naszym życiu… Ale to odrębny temat przekodowania podświadomości, która w bardzo dużej mierze (lub nawet całkowicie) steruje naszym życiem. I znowu tylko wydaje nam się, że wszystko dobrze o sobie wiemy … I im więcej tych obaw, że na coś nie zasługujemy, a do tego w podświadomości siedzących – to tym bardziej pożądany cel oddalać się będzie. A słowa i myśli na luzie zupełnym generowane, bez żadnego stresu – magiczną moc mają i się spełniają. Uważać nawet trzeba żeby się nie zapędzić za daleko bo np. w złości wypowiadane szkody narobić mogą. W moim przypadku złość jest właśnie wyjątkowo twórcza tylko nie zawsze w dobrą stronę idzie 😉 bo jak np. powiem z pasją, że stara suszarka mnie denerwuje to psuje się niemal natychmiast. Więc uważam i pilnuję się żeby bez potrzeby językiem nie szastać i pamiętać stale, że słowo silną moc sprawczą ma. Najlepiej uwagę większą po prostu zwrócić na to zjawisko.
Wiem, że jak już się nie mieszka razem to przebywanie dłużej z rodzicami mimo wszytko wariactwem grozić może i psychice szkodzić troszkę. Co innego w przypadku zdarzeń życiowych poważnych i losowych. Te w żadne kategorie i szuflady się nie mieszczą.
A z racji szacunku do starszych gryzę się więc czasem w język i słowa powiedzieć nie mogę/nie chcę nawet. Poza tym kochając kogoś nie chce się tej osoby ranić. Delikatne próby edukacyjno-oświeceniowe czasem też niewiele dają ale w tym przypadku kropla trochę jednak drąży skałę 🙂 i próbować delikatnie swoją politykę przemycać można. Najlepiej też mieć swojego zaufanego i dobrego psychoterapeutę (skarb istny żywy). I że zawsze tej terapii potrzebujemy to pewne jest, a jak myślimy, że nie – to znaczy, że tym bardziej TAK.
Może wydaje się to wszystko bzdurą jak sielanka w familii akurat jest lub odległość dzieli, a tęsknota łączy. Może jak człowiek cel sobie taki postawi, że nie chce być zrzędą w tym starszym wieku, to uda mu się go osiągnąć. I kurcze, mam nadzieję, ze to jest możliwe, choć szereg obserwacji w otoczeniu nie potwierdza tej tezy. Ale przychodzi moment, że myślę sobie, że podejmę każdy rodzaj terapii (prawie) byle uwolnić się od kodów, przyzwyczajeń i narzuconych schematów. Zwłaszcza tych w dzieciństwie wszczepionych (a może nawet w przeszłych pokoleniach) bo one trzymają najmocniej. Jak się tak rozejrzeć bowiem w koło – towarzystwo różne do swoich starych się upodabnia, pracę podobną wykonuje, uroda ksero prawie dosłowna i krok po kroku mniej chlubne nawyki przejmowane. A nikt z nas (w większości) tego nie chciał… I co byśmy sobie powiedzieli gdybyśmy te 20 lat teraz mieli? Czy byśmy byli z siebie zadowoleni? Z powielenia wzorca, najczęściej niestety negatywnego. A tak w ogóle ciekawe czemu człowiek ma taki zapał do chwytania tego co nie koniecznie pożyteczne jest, a szkodę nawet przynosi … ?
Nie mniej jednak upodabniamy się nawet do partnera, z którym żyjemy. Tak po prostu jest i już. A co dopiero do rodziców… Ale może ktoś znalazł jakiś sposób żeby tak się nie stało? Żeby nie udzieliły się te cechy charakteru, których nie chcemy. Albo chociaż żeby je dostrzec jakoś i okiełznać troszkę w porę. Małżeństwa/pary będące ze sobą latami stają się nawet fizycznie podobne. Może to i piękne i nawet magię jakąś w sobie ma. Wszak teoria przyciągających się przeciwieństw nie życiowa trochę jest i na krótko działać może gdyż to podobne przyciąga podobne ze znacznie większą siłą. Przykład stanowią opowiadający cuda nie widy o swoich partnerach, wytykający ich wady i robiący z siebie poszkodowanych. A żyją że sobą wieki całe i tylko wydaje im się, że są tacy inni czy lepsi. I na pozór owszem-są. Ale gdyby tak się dokładniej przyjrzeć – są niemalże identyczni, wyznają te same wartości i dlatego ze sobą wytrzymują. A to co wkurza nas u innych dokładnie sami posiadamy i dokładnie tacy sami jesteśmy. I TO jest dla nas znak nad czym mamy pracować i ewentualnie zmieniać. Tylko tak szczerze, bez oszukiwania się. Nikt za nas tego nie zrobi bo to my jesteśmy swoim własnym, duchowymi poligonem doświadczalnym. Na pewno więc lepiej skoncentrować się na SWOICH zachowaniach a nie tylko czyichś. Niestety ta zasada działa z każdym człowiekiem, z którym wchodzimy w jakąkolwiek relację, zwłaszcza w taką, która wyprowadza nas z równowagi.
Tylko pamiętać trzeba żeby nie zapomnieć… A ja miewam pamięć dobrą ale krótką czasem 😉
Łatwiej więc napisać niż zrobić ale próbować trzeba …
To jest bardzo ważny post.
dziękuje 🙂 wielu ludzi potwierdza i nawet samemu zauważa swoje upodabnianie się do rodziców zwłaszcza …