Daleka jestem od teorii, że jak coś się sypie to parami, trójkami czy nawet czwórkami. Jednak czasami tak się dzieje i już bardzo daleko musiało zejść to pozytywne myślenie do podziemia jeżeli zdarzenia eskalują z taką mocą na życie codzienne. Wcale też nie uważam, że jest to stan naturalny i nie mogę spłycać zjawiska, które to występuje i zachodzi czy się to komuś podoba czy nie i czy w to wierzy czy nie.
Myśl jest energią,
która wiele dobrego czyni ale też i złego. Sami sobie przyciągamy sytuacje na życzenie własne. Mówiąc o problemie wzmacniamy go, a dodatkowo rozmyślając o nim to już zupełnie rozkręcamy akcję dając sobie tym samym dowody na potwierdzenie fatalnej sytuacji (czyli koło się nakręca w niewłaściwym kierunku, a im szybciej pędzi tym trudniej będzie wyskoczyć).
Kierując się bowiem logiką prawa przyciągania jestem przekonana, że to co nas spotyka jest wynikiem naszych myśli, jeżeli nie świadomych to tych ukrytych w podświadomości, która kieruje naszym zachowaniem.
I nikt nie jest za nic odpowiedzialny, nie żaden urzędnik, partner, koleżanka z takiej pracy czy lekarz, który nie trafia w leczenie.
Wszystko z czym się mierzymy jest wynikiem NASZEGO OSOBISTEGO MYŚLENIA.
A jeżeli ulegamy projekcjom czyjegoś to oznaczać może, że nie wyrobiliśmy w sobie wystarczająco dużo siły i odpowiednich nawyków własnych. Bo z myśleniem jest jak z innym przyzwyczajeniem, trzeba je zmienić zastępując innym – nowym. Wszystkie sposoby na to są dobre jeśli są skuteczne.
Chociaż mieszkając i dzieląc życie z partnerem nie zawsze idzie się odgrodzić od jego emocji. Nie wiem dlaczego istota ludzka jaką reprezentuję tak łatwo chłonie to, co niekorzystne, a z takim oporem przyjmuje to, co dobre. Chcemy polepszenia standardu życia i odmiany losu, a koncentrujemy uwagę na negatywach. Mało znam ludzi żyjących tak, jak sama bym chciała i marzę, czyli spokojnie i zawsze w harmonii ze sobą, wszechświatem, Bogiem, zwał jak zwał ale z wiarą, że naprawdę nie ma rzeczy nie możliwych, wszystko może się dobrego zdarzyć i nawet jak spotkało nas coś nieprzyjemnego to odmienić się może niemal od razu.
Chyba najsłabiej jak się tak zapędzi człowiek w tym biadoleniu i podeprze jeszcze wszystko faktami. Że przecież jest tak jak jest, taka jest rzeczywistość i koniec. I co, oszukiwać się, że jest inaczej? Ano tak.
Czasami trzeba się spróbować troszkę oszukać. Naciągnąć odrobinę te plusy, które może czasem mikroskopijne ale SĄ.
Żeby delikatna podświadomość też w to uwierzyła i zobaczyła. Cóż bowiem po świadomości jak ona w zasadzie nie ma za wiele do powiedzenia. Steruje nami serce w sensie emocji i uczuć. Niestety nie głowa. Sama głowa dużo wie, sporo nazbierała życiowych mądrości, naczytała uczonych rzeczy, z którymi to się zgadza nawet w zupełności lub nie. WIE. I co z tego wynika? Niestety często NIC. Wie i tyle. Na tym kończy swe zadanie. Natomiast to
emocje sterują naszym układem nerwowym
i o tym świadczy też stres. Jak zaczynamy czuć niepokój w środku, w głębi nas to żaden rozum nie daje rady. Oczywiście myśleć też trzeba i próbować jakoś przemówić do rozumu temu sercu (haha). Pocieszać się czy też zbesztać, być dla siebie bardziej ostrym lub delikatnym, wszystko zależy od sytuacji i stopnia zaawansowania w dołowaniu się i poczuciu niepokoju jaki (w) sobie stworzyliśmy. A myśli, o te niesforne istoty, mogą bardzo podsycać niepokoje i podsuwać różne obrazy jeszcze bardziej uwiarygadniające fakty. Które to z jednej tylko perspektywy są jakie są, bo już z innej mogą jawić się zupełnie inaczej. No ale tego człowiek często nie chce dostrzec zanim nie doprowadzi się na skraj kompletnej rozpaczy.
Poza tym wszystko to pięknie łączy się z brakiem poczucia bezpieczeństwa w życiu. Kiedy go wewnętrznie nie czujemy i tracimy wtedy zaczynamy błądzić i gubić się. Ludzie, którzy ufają procesowi życia w indywidualnie wypracowanym – swoim sensie – wierzą bez żadnych wątpliwości. Nie zastanawiają się bez potrzeby co i jak tylko ŻYJĄ. Po prostu. A reszta czasem wegetuje zamartwiając się bez końca i szkodząc sobie.
Nikt i nic nie szkodzi nam bardziej niż my sami.
I nie chodzi o takie poczucie bezpieczeństwa, które sobie zapewniamy wiążąc się kimś czy pomnażając finanse. Są wszak ludzie zamożni kompletnie bojący się różnych rzeczy i ludzie mający dzieci, rodziny a odczuwający paraliżujące lęki. Bo to nie ma NIC wspólnego ze stanem posiadania, który może dawać fałszywe poczucie spokoju. Ale to inny, może nawet ciekawy, temat 🙂
Każdy sam przed sobą wie, czy to, co emituje jest na pewno pożyteczne dla niego samego. I czy słowa wypowiadane wzmacniające energię działania i przejawu jej na naszym życiu są korzystne czy jednak odbiegają od naszych wyobrażeń i sieją zamęt typu “wydawało mi się, że…”. Otóż dużo nam się wydaje właśnie, a mało z tego wynika. Pewnie, że
najłatwiej pozytywnie afirmować jak wszystko super się układa.
Tylko nie o to w tym chodzi. Zawsze mamy wierzyć, że będzie dobrze, że rozwiązania same do nas przyjdą i spadniemy na te 4 łapy. Jeżeli naprawdę nastąpiła zmiana schematu myślenia to WIARA w pozytywne jest tak silna, że żadne losowe zdarzenia jej nie zakłócą. I ma się ZAWSZE wierzyć w dobre zakończenie i w to, że ta sytuacja widocznie była mi potrzebna. Czy dziadowanie coś zmieni?
Nie lepiej odpuścić i WIERZYĆ, że wszystko jest zmienne i każda chwila przemija?
Nudna już jestem ale to co dzieje się w naszym życiu JEST PRZEJAWEM NASZEGO MYŚLENIA, a tym samym mamy MOC żeby je zmienić. Czasami tak sobie myślę: Boże jakie to proste. Bo działanie sprawdziłam razy wiele na sobie i otoczeniu, a jedynie konsekwencja nie jest moją i wielu ludzi mocną stroną. I upór słaby jakiś takiś. I jest to tak szalenie łatwa metoda, że aż robi się coraz bardziej skomplikowana. A rozumowi argumentów nie brak żeby podtrzymać niepokoje serca. I potwierdzić obawy, że jest tak jak widać gołym okiem. Że na przykład pralka zepsuta i auto też u mechanika. Prania opór, a kot ma iść do lekarza. Pieszo w pakiecie z dzieckiem.
Więc wkurzam się czasem (też niepotrzebnie) na siebie, że wiem o tym, że sama jestem odpowiedzialna za to wszystko – JA SAMA. Oczywiście
osoba, z którą żyjemy także emituje swoje fale i działa energia zbiorowa rodziny – taki domowy matrix,
który się wzajemnie napędza. Dlatego wspaniale jak ludzie razem pracują nad podobnymi kwestiami i nie chodzi by równo poszerzali swoje umiejętności czy wiedzę służącą do rozwoju i poprawy jakości życia, ale podążali w tym samym kierunku i koncentrowali się na podobnych sprawach. Każdy chyba zna sytuację, że ktoś popsuł nam dzień. Nie ma czegoś takiego, nie występuje. Popsuł, bo sami do tego dopuściliśmy i na to pozwoliliśmy.
Nikt nie ma takiej siły i mocy nad nami by popsuć nam cokolwiek.
W zasadzie lęk należałoby zupełnie wykluczyć ze swej duszy gdyż to głównie przez niego ściągamy się w dół i zbaczamy z obranej drogi. Lęk, który wkrada się nie wiadomo kiedy, panoszy i sieje spustoszenie w całym organizmie. Lęk o pieniądze, zdrowie, życie, o mniej lub bardziej prozaiczne sprawy. Ale głównie chyba lęk o niedobór kasy najczęściej chwyta nas za gardło. Że na przykład wyskakują nieprzewidziane wydatki i SKĄD na to wezmę środki? A znając wszystkie dobre i pożyteczne teorie wiadomo, że
pieniądze mogą przypłynąć w każdej chwili, w każdym momencie, z różnych stron
i jak się jest obserwatorem swego życia to wie się po prostu, że tak jest. Dlatego takie ważne jest dbanie o kondycję psychiczną, ciało i spokój wewnętrzny, który nie może być niczym zmącony. I rzeczywiście wszystko staje się bardzo proste. Sytuacje szybko potrafią się odwrócić w drugą stronę. Najczęściej jak odpuszczamy, godzimy się z czymś i w jakimś sensie poddajemy. Pomagają też afirmacje wypowiadane głośno i śpiewane po swojemu. Żeby właśnie odwrócić uwagę od szkaradnego toku rozumowania, od poczucia żalu, frustracji, pytań typu dlaczego i po co, na które nie ma odpowiedzi. Chociaż stop, są. Dlaczego: bo sobie to sama przyciągnęłaś i po co: żeby szybko naprawić. Żyć w tu i teraz z koncentracją na drobnych i miłych sprawach, które też człowieka spotykają każdego dnia.
A co z partnerem?
Jak wpłynąć na niego i zachęcić do wspólnego działania? Czy jest w ogóle możliwe odgrodzenie się od czyichś emocji i podążanie wyłącznie własnym torem? W moim przekonaniu najlepiej działa własny przykład. Jeżeli człowiek skoncentruje się na swoim wnętrzu i rozwoju, medytuje, nie wiem, relaksuje a na pewno zaczyna emanować spokojem, to przestaje wchodzić w emocje partnera i ten też może zaskoczyć. Jak żyje się z ambitnym osobnikiem – w tyle nie zostanie. Prędzej czy później ruszy 😉 Też weźmie tę książkę do ręki, rzuci okiem na jakieś przypominające teksty co tak naprawdę jest ważne i zrozumie, że do tanga trzeba dwojga itp. Nie jestem przekonana czy można żyć w harmonii z kimś, kto ciągle popełnia te same błędy i krąży wokół tego samego tematu nie robiąc kroku w przód. Owszem, idzie tak egzystować, na siłę, wmawiać sobie, że jest ok i czekać na cud.
Niektórzy całe życie czekają, że ktoś się zmieni.
Nie zmieniając przy okazji siebie i swojej przestrzeni życiowej. Są też ludzie bardzo zdesperowani, którzy nie potrafią wręcz być sami i za wszelką cenę chcą z kimś dzielić życie (z obserwacji wychodzi, że celują w tym kobiety). Nawet jeżeli do końca tego nie czują i wiedzą, że nie postępują właściwie zadowalając się półśrodkami.
Większy nakład pracy przewidziany jest też chyba dla dzieciatych gdyż tak łatwo nie można poddać się i na przykład rozstać (bo partner zatrzymał się w rozwoju 😉 ) Jeżeli tli się promyk miłości i dobrych wspomnień warto walczyć i liczyć jeszcze na ten cud właśnie. Przynajmniej do pewnego momentu. Bo chyba jednak
trzeba w życiu być szczęśliwym i nie można się dla nikogo poświęcać rezygnując z siebie i kosztem siebie.
Kłótnie i brak miłości rodziców też dobrze nie wpływają na rozwój dzieci chociaż dopóki nie ma zdrad i otwartej wojny wszystko jest do naprawienia. Niemniej warto iść razem na tę terapię, zachęcić do czytania, a przede wszystkim emanować swoją dobrą energią i blaskiem. Jest nadzieja, że ktoś się od nas zarazi i obudzi. Tylko znowu potrzeba dużo siły, spokoju i chęci do zmiany siebie.
Największe testy to te prozaiczne, codzienne, kiedy nie dajemy się wyprowadzić z przysłowiowej równowagi i do niczego sprowokować. Nawet po tysięcznym razie.
Osiągałam takie stany i jest to możliwe. Trzeba się skupić na sobie i tę uwagę podtrzymywać. Znowu łatwiej ludziom spokojnym z natury, a nerwusy mają więcej do przepracowania. Ale i satysfakcja duża jak uda się poskromić siebie i panować nad myślami bez względu na okoliczności przyrody. Może więc lepiej wystrzegać się bycia więźniem rzeczywistości i spojrzeć na to życie bardziej przez różowe okulary? Nasza ziemska przygoda nie tak długa jest i warto we wszystkim dostrzegać jakieś zalety. A jeżeli nas to wręcz wkurwia – tym bardziej należy tak zrobić 🙂 PEACE&LOVE i samych przyjemności !