herbatyzm

kiss my eyes

Bywam oklęta, czasem niekulturalna i do tego mówię to, co myślę. Prawie zapomniałam już o tej przypadłości – latami całymi tępiąc siebie coraz bardziej za swój cięty język. Czasami przynosił więcej szkody niż pożytku, to fakt ale nie można zabijać swojego JA i charakteru. Staram się aktualnie po prostu wcześniej, choć przez chwilę, zastanowić czy na pewno chcę powiedzieć TO co myślę i choćby sekund parę przeanalizować sytuację. Albo nie mówić wcale. Najgorsze jest udawanie i tłamszenie samego siebie.

Nieszczerość to coś czego wręcz boję się u innych ludzi i sądzę, że  na takiej kanwie nie idzie nawiązać żadnej głębokiej relacji. Cóż bowiem po byciu np. razem (jakimkolwiek, nie koniecznie tylko w związku miłosnym) jeżeli nie możemy być sobą? Bycie sobą ma być naturalne jak oddychanie, a jeżeli nie jesteśmy/nie możemy/nie chcemy czy boimy się to coś jest nie tak. O wiele bardziej cenię sobie chamskich ekscentryków niż ugrzecznione panienki, które tyko słodko przytakują, a nie wiadomo co tak naprawdę sobie myślą. Choć to skrajne i dość płytkie nawet porównanie. Czasem ludzie mają takie oddalone spojrzenie, oczy jakby przesłonięte jakąś zasłoną, oczy, które odbiegają od wyrazu reszty twarzy. Dla mnie te banalne oczy są banalnym zwierciadłem duszy i jednak też jednym z przekazów z kim mam do czynienia. A jak do tego dojdzie uścisk ręki i wymiana paru zdań to już w ogóle zarys persony robi się jeszcze bardziej wyraźny i owo pierwsze wrażenie zawsze jest (niestety) trafione. Nie przepadam za podawaniem ręki na tzw. śledzia, końcami paluszków, po damsku (fuu kto to wymyślił, że po damsku to znaczy bez energii) haha a wcale tylko kobiet się nie tyczy. Wręcz przeciwnie. Również niektórzy mężczyźni mają ten rodzaj dłoni lub uścisku (w sumie jego barku) i nie przekazują żadnej szczególnej emocji, a wręcz odpychają do dalszych kontaktów. Chociaż po tym jednym fakcie nie generalizuję jednostki.

Kiedyś byłam zniechęcana do swojego pierwszego wrażenia i tresowana przez życie, że tak NIE można, nie ocenia się książki po okładce czy coś takiego i trzeba dawać ludziom szanse bo można się pomylić. Otóż z biegiem lat i nabierania doświadczeń WIEM już na pewno, że taka pomyłka nie wchodzi w grę. I jak od razu ktoś mi nie pasuje to już pasować nie będzie. I kropka. Nie jestem już do tego w wieku żeby mieć czas na zabawy i podchody i wieczne dawanie komuś szansy jeżeli zachowuje się wobec mnie jak świnia. A nawet świń obrażać nie można bo one są bardzo bystre i inteligentne. Spojrzenie w oczy, podanie ręki, wymiana paru zdań i albo jesteś albo cię nie ma 😉 – w skrócie. Dawanie wielu czy nawet kilku szans w zasadzie zawsze kończyło się tym samym, czyli rozczarowaniem, zawodem i dostawaniem po dupie po raz kolejny i kolejny. Jako małolata działałam intuicyjnie chociaż otoczeniu bliższemu i dalszemu nie zawsze to się podobało. Że jak mi ktoś/coś nie pasowało to do widzenia. Później sama chciałam się nauczyć owej kultury społecznej, że nie można być takim krytycznym (?) i zarozumiałym (może nawet trochę) i sama sobie spiłowałam pazury. Ale siebie tak do końca się nie oszuka – chociaż czasem bardzo by się chciało. Przychodzi później taki moment, że mamy dość, dość życia według ram, zasad nie naszych i nie przez nas samych przygarniętych. Wtedy buntujemy się po raz drugi, kolejny czy nawet może pierwszy w życiu, że tak nie chcemy, nie czujemy tego, a życie spierdala i jest za krótkie na AŻ takie sentymenty. Dlatego grono przyjaciół prawdziwych kurczy się, a i zwykli znajomi są wyselekcjonowani i człowiek nie ma już takiej ochoty poszukiwać nowych. I dobrze mu z tym co ma. Bo przekonał się już w szczęściu i nieszczęściu KTO jest, a kogo po prostu nie ma.

Czy szczerości uczymy się w domu, czy jest ona potencjałem z którym się po prostu rodzimy? Dzieci są na maksa szczere, wszystkie, bez wyjątku i to chyba jednak później my, dorośli, pokazujemy swoim przykładem i uwagami jak wyrażać swoje zdanie i czy w ogóle można je wyrażać w sposób prosty i szczery. Zabijamy w dzieciach to poczucie wolności i swobody wypowiedzi mówiąc np. że nie wypada NIE WY-PA-DA tak mówić, robić, czuć… NIE MOŻNA nie nie nie nie można być sobą bo to nie popłaca i nie zdobędziemy tego, co pragniemy (czy na pewno?). Ale czy wiemy później CZEGO tak naprawdę chcemy? Czy to, że dojrzewa nasze ciało idzie w parze z dojrzałością duchową i umysłową? Chyba nie koniecznie bo później jako dorośli już ludzie boimy się nawet (albo przede wszystkim) swoich rodziców! Chociaż NIGDY i ZA NIC byśmy się do tego, jako dorośli i samodzielni już zupełnie, nie przyznali. Co oni powiedzą? Znam przypadki samowystarczalnych, ustawionych jednostek, które właśnie przy swoich rodzicach zupełnie się zmieniają i stają całkowicie innymi ludźmi. Jakby wchodzili do zupełnie innej bajki. Mówią zupełnie inaczej, inaczej się zachowują, krygują, pozują, słodko uśmiechają, żeby tylko tego rodzica niczym, nie wiem, nie urazić? Nie rozumiem po co ten cały cyrk?  Bardzo współczuję wszystkim dorosłym, którzy nigdy się nie zbuntowali i nie zawalczyli żeby być sobą. Współczuję udawania i gry aktorskiej, którą muszą prowadzić żeby coś (ale co?) uzyskać. Może w dalszej perspektywie chodzi o zasłużenie na miłość, na którą nie można przecież zasłużyć bo ona MA BYĆ i tyle. Ale wielu rodziców manipuluje od wczesnego dzieciństwa tym właśnie uczuciem, wprowadza lęki że jak nie będzie się takim, jak rodzic wymaga, to nie będzie się też kochanym (a czasem nawet  wręcz odrzuconym). Później okazuje się, że w wielu przypadkach pokazania swojego charakteru i zbuntowania się – rodzice dalej darzą uczuciem i wcale się tak nie odwracają tylko akceptują, nieważne bardziej czy mniej ale tolerują, wspierają o dziwo, łamią się i tak naprawdę mam wrażenie, że do większości dociera, że każdy ma prawo iść własną drogą i pragnąć czegoś innego. I nie taki ten diabeł straszny jak go malują (nie chodzi o świadome wyrządzanie krzywdy bliskim tylko wyrównaną walkę o siebie i swoje zdanie z zasadami wzajemnego poszanowania). I choćby krew się wcześniej lała i noże latały, mówiąc obrazowo, lepiej przez to przejść. Bo z rodzicami też czasem łatwo nie jest. A jak sobie człowiek uświadamia stale i co kawałek, że sam teraz jest w roli tegoż właśnie rodzica. O jaa… Weź się trochę wyluzuj kobieto, naprawdę. I zaufaj procesowi życia, który cię prowadzi… beato herbato.

Ale to bycie sobą, pozwalanie sobie na uzewnętrznianie tego, kim jesteśmy, co CHCEMY robić (a nie do czego nas przygotowano i zmuszono w jakimś sensie bardziej czy mniej, pod płaszczykiem, że tak jest lepiej… dla kogo?) daje nam szansę na poczucie szczęścia samemu przed i ze sobą. Dopiero wtedy można, moim skromnym zdaniem, nawiązywać głębokie/prawdziwe relacje z ludźmi – jeżeli możemy być tym kim chcemy/jesteśmy – dopiero wtedy otrzymamy prawdziwą akceptację od innych (lub nie ale wiemy na czym stoimy, a siła i wartość ma być w nas, a nie dostarczana tylko z zewnątrz). Jeżeli ktoś udaje, waha się, zmienia bajki nigdy tak na prawdę nie wie czy jest kochany on czy tylko jedna z masek, fasad jakie przybiera na potrzeby sytuacji. I czy można mieć do kogoś takiego później zaufanie?

becia

Nie chodzi o zadawanie ran swoimi opiniami, o celowe niszczenie kogoś słowem i swoją bezwzględną szczerością. Po to jest rozum żeby manipulować trochę przekazem ale ma być w zgodzie z tym co czujemy naprawdę. Lepsze brutalna prawda niż super kłamstwo. Oczywiście, że tak. Albo zachowanie opinii dla siebie. To też jest pewnego rodzaju zgoda na bycie sobą. Decyduję, że np. kogoś nie ranię – po prostu.

Mam też pewne obawy przed ludźmi z opóźnionym zapłonem, takimi co po czasie wychodzi, że zupełnie co innego myśleli, wyskakują z jakimś rewelacjami nagle z kapelusza i duszą w sobie jakieś historie w nieskończoność. A nie prościej powiedzieć wprost o co chodzi? Od razu? Nie łatwiej wyznać nawet, że mam problem z wypowiadaniem się bezpośrednio i okazywaniem prawdziwych emocji?  Może nie, bo skoro od dziecka są zaszczepione chore kody tajemnic, rodzice sami do końca nie mówili co czują i nie nauczyli jak te różnorodne emocje wyrażać, była za to potrzeba odgrywania teatrów, krygowania się – przed wystarczy, że jednym z rodziców czy to dla pieniędzy (bardzo często) czy dla poczucia akceptacji czy miłości – to nie można później postępować inaczej. W takich ludziach najczęściej dominującym uczuciem, świadomym lub nie, jest lęk przed odrzuceniem i ośmieszeniem. W zasadzie ciągle będą się czegoś bali, drżeli w środku ze strachu przed ujawnieniem siebie i swojego prawdziwego JA (a co za tym idzie mogą później przy innej zupełnie lub bez okazji atakować nawet i ujawniać agresję bo emocje muszą gdzieś i kiedyś znaleźć źródło). Rozumiem to i współczuję nawet. Ale tym bardziej zachęcam, BĄDŹ SOBĄ, zbuntuj się do cholery bo to TWOJE  życie, a nie mamy, taty, brata, babci itd. Masz jeszcze szansę poczuć co to znaczy, wyzwolić się, wyswobodzić, poczuć WOLNOŚĆ. Ona jest z nami zawsze. Dzięki niej możemy żyć i wyrażać się tak, jak chcemy nawet jeśli ktoś się obrazi (często na chwilę tylko) czy nas skreśli. Trudno. Skoro tak chce – jego wybór. Ty też masz wybór i wiek nie ma znaczenia. Bo często trzeba się w życiu zbuntować nawet parę razy i zawalczyć o siebie. Ale jak ma się już ten pierwszy raz za sobą to później łatwiej jednak idzie YO.

Ps. Zawsze można skorzystać z pomocy psychoterapeuty, a najlepiej udać się po pomoc duchową także do szamana 🙂

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *