Z POSTNEGO PAMIĘTNIKA NIE WIEM CO WYNIKA … ?
Przekaz nietypowy dość gdyż okraszony zdjęciami również jadła niedozwolonego 😉
W związku ze stanem zdrowia dość nijakim postanowiłam honorowo i odważnie przejść na post doktor Dąbrowskiej. Jak eksperymentować to tylko na sobie, zawsze wychodziłam z takiego założenia, że inaczej się nie da. Ostatnimi czasu folgowałam ponad normę i to z pełną świadomością. Doskonale zdając sobie sprawę, że nie tędy droga, oj nie.
Może więc czasem lepiej żadnej nowej wiedzy nie nabywać i sobie w głowie kogla-mogla nie robić 😉 Im mniej wiesz tym spokojniej żyjesz, coś w tym jest moi drodzy. A tu głowa naczytana o glutenie, nabiale, cukrze, smażonym i innych skrobiach nie dawała mi w spokoju paść się tym, co nie zdrowe 🙂
Więc nadszedł w końcu ten dzień, w ciszy i skupieniu wyznaczony. Bez zbędnych słów i nie informowaniu nikogo. Zawsze często bowiem jak nakłapię, że coś zrobię to oczywiście… nic z tego nie wychodzi. Dlatego
lepiej o pewnych sprawach nie mówić i nie zdradzać swoich planów 🙂
Tym bardziej zmianę diety bezpieczniej do końca w tajemnicy trzymać i zawczasu się nie chwalić. Ten tekst również ukaże się po wszystkim.
I tak dzień 1
był dniem euforii, radości, żołądek głodny nieco ale jednak dał się ujarzmić i przełkną samą zieleninę. Czerpał z zapasów wcześniej sowicie poczynionych bo pożegnanie z ulubionym jedzeniem było huuuczne. Ładowałam w siebie wszystko na co ochotę miałam, a ostatniego dnia to już grubo przesadziłam. Więc zapasy pozytywnego tchnienia też miałam i dałam radę.
Dni kolejne 2 i 3
istną katorgą były, pomidory odstraszały, głowa bolała, ogórki bez smaku, a cukinia z papryką z piekarnika okazała się praktycznie nie jadalna. Tym bardziej, że sól prawie zakazana, a z przypraw jakiś cząber (co to mada faka jest?), chrzan, czosnek i … w zasadzie tyle. Agresja więc wzbierać jęła z tym jebanym PMS-em do pary ale cóż… Słowo się rzekło.
Do tego wymyśliłam sobie, że to post intencjonalny będzie więc wjechałam sobie na ambicją, nie ma co.
Dzień 4
okazał się zaskakująco pozytywny, warzywa nagle nabrały barw i jakichś smaków nieco lepszych niż trawa zerwana na ogrodzie i zaczęłam już ogarniać, których to unikać będę. Postawiłam na buraki i kalafior z jarzynami, do tego jabłka i greipfruty. Da się przeżyć. Lecz jak długo? Ileż przejadę na głodzie? Tego nie wiem…
Ambicja to moja jedyna/ostatnia nadzieja, jest w stanie mnie uchronić przed zgubą bo słabo porażki znoszę 🙂
Od 2 dni nie używam leków na astmę i alergię siedząc w zbożach, kwiatach, trawach, drzewach i innych siewach. czyżby tak szybko wszystko zadziałało? Jedynie dochrapałam się tej opuchniętej nogi podczas opalania od jakiejś jadowitej i podstępnej rośliny co to mrówką się być okazała. Na szczęście schodzi.
Żrę te pomidory choć nie ukrywam, że surowych nie cierpię. Jedynie koktajlowe czy tam cherry ludzkim głosem do mnie przemawiają. Ale z małosolniakami i papryką plus szczypiorem gryzę i wmawiam sobie, że jest pysznie 🙂 Rzeczywiście latem jeszcze jakoś ten pomodoro smakuje ale w zęby i tak kuje. Wieczory są najsłabsze bo człowiek przyzwyczajony do rozpasania nie wie co ze sobą począć.
Kawy nie piję i przyznać muszę, że o nią się najbardziej obawiałam. I jak się okazuje można bez kofeinowego rozruchu żyć i wcale nie jest aż tak źle. Zresztą wszystkie używki odpadają, herbata czarna niby dopuszczalna lecz co po niej jak bez grama słodziwa.
Mam taką cichą nadzieję, że się jakoś przyzwyczaję, przeprogramuję i zostanę już taka frut na zawsze 🙂
Dzień 5
przebiegał w dość radosnej atmosferze, niestety żadnego spadku centymetrów gołym okiem nie odnotowano ale za to samopoczucie do godzin wieczornych pozytywne było. Kiszona kapusta gotowana bez okrasy też zjadliwa no i standard, sałatka z pomidora, ogórka, papryki i szczypioru zaliczona. Dopóki mię nie dopadł wieczór wespół z wielkim głodem. Podając dziecku kolację dokładnie obwąchałam kanapkę i jajko na miękko i nie żebym jakąś szczególną fanką jajek była. Nie. Ale tym razem mało nie padłam tak apetycznie żółtko się prezentowało od sąsiedzkiej, wychuchanej kurki 🙂
Dzierżąc w dłoni cukierki trufle w białej czekoladzie doznałam apopleksji i musiałam się na chwilę ewakuować z otoczenia. Wypakowywanie zakupów bywa baardzo niebezpieczne 🙂
Normalnie człowiek nosem kręci, pokarmami jakimiś gardzi, a teraz nawet zjadłby jajecznicę 🙂 Słodycz jabłka doprowadza moje kubki smakowe do ekstazy haha 😉
Dzień 6
ledwo przeżyłam i zębami z głodu trzaskałam. Zaczęło się częstsze obwąchiwanie pożywienia, a robienie dziecku drożdżowych racuchów z własnymi jagodami przechodziło pojęcie ludzkie… No ale synkowi odmówić nie można i tosty też zwykłe z serem żółtym i pieczarkami czyniłam, a które wyzwanie gorsze było sama nie wiem…? Kompot z jabłka okraszony goździkiem-gwoździkiem smakuje jak podeszwa, a buraki zaczynają mi wyrastać zamiast włosów. Który to już dzień? Szósty? Ło matko, czuję się jakbym pościła przynajmniej 3 tygodnie 😉
Dzień 7 i 8
nie napawał optymizmem, 7 ledwo na zieleninie przeżyty, z kolej w 8-ym padło na zrobienie drożdżówek dziecku, co to prosiło już od rana: mamoo zrób najlepsze na świecie bułeczki, nikt NIKT TAKICH nie robi 🙂 Czego nie czyni się z miłości i teraz cały dom anielsko pachnie delikatnymi drożdżowymi wypiekami, z borówkami, jagodami i kruszonką mmm… Oszaleję chyba i w psychiatryku wyląduję 😉 I jak za mlekiem nie przepadam to mleko do nich śni mi się po nocach…
Gluten, cukier, drożdże i nabiał… Jednak wolę takie rozwiązanie niż żeby rodzina jadła sklepowe wyroby z nieznanych mi bliżej składników… I po co, po co człowiek ma dar do gotowania?
Dzień 9 i 10
w końcu tchnął optymizmem i wyjście na plażę dodało mi nico energii 🙂 Oczywiście najważniejsze jest zdrowie 🙂
Niemniej jednak kondycja i to czy się sobie podobamy też ma jakieś znaczenie, przynajmniej dla mnie i efekt uboczny postu w postaci kilku kilosów na minus działa motywująco. Plus trochę ćwiczeń ale nie za dużo 😉 Bo nie można wysilać się za bardzo i odpoczynek również jest od nadmiernego ruchu. Choć Herbata w gorącej wodzie kąpana w miejscu usiedzieć nie może 🙂
Dni 11, 12 i 13
nie należały do najłatwiejszych. Zwłaszcza 13-sty okazał się wyjątkowo wredny i dostałam wilczego głodu ataku, który to nie wiedziałam jak opanować. Już byłam bliska zjedzenia jajecznicy co synkowi zrobiłam, a której zakatarzony nie dojadł. Nie wiem, może 2 nieprzespane noce tak na mnie zadziałały bo kalafior nagle zaczął smakować jak stary kapeć i to kłykciowaty… Ileż można jeść jabłek, no ileż? Można, dużo bardzo 😉 Nie wiem czy wytrzymam, jest kryzys… Z pozytywów to jest znaczna poprawa cery i cellulit znika SAM. Po prostu. Zero duszności, lekki katar ale oczy nie łzawią.
Z kolei dnia 14-ego
baardzo zachciało mnie się kawy. Próbowałam nawciągać się jej aromatu w mijanych rowerem nadjeziornych knajpkach oferujących przy okazji wiele innych zapachowych pyszności. Dopadł mnie kofeinowy głód i myślę tylko o małej (dużej) czarnej. O dziwo, mogłaby być nawet z mlekiem i cukrem. TAK. Taka byłaby idealna. A nawet mrożona… Mmm…pomarzyć zawsze można 🙂 Tymczasem pozostaje woda z cytryną.
Dni 15, 16 i 17
pełne były emocji skrajnych i cierpienia wszelakiego gastronomicznego i dopiero jak przeziębienie minęło to i żołądek się uspokoił. Okazało się, że mogę jeść bakłażana i brokuła co tchnęło we mnie nową świeżość i radość bo ajvarem mogę się zażerać długo 🙂 Tym bardziej, że oberżyna teraz tania barszcz (tfu) 🙂 Krem brokułowy też mam w planach i snuję nowe wizje na jego temat w głowie. Noce nieprzespane były 4 to i rozum odszedł na dni kilka w siną dal. Ale przetrwałam i lecę dalej 🙂 Ogólny stan na dzień 17-sty – zadowalający. Satysfakcja też mała jest. Staram się nie myśleć o przyszłości co będzie po poście bo jednak lubię być krótko za mordę trzymana. Sama przez siebie. Taka dieta wrzuca mnie w ramy i daje siłę 🙂 A jak lejce popuszczone tooo… lepiej nie myśleć i carpe diem. Może akurat uda mnie się żyć w umiarze.
Dzień 18
kręci mi się i już nie wiem czy to na pewno 18-sty czy inny jakiś. Popijam ziołowe herbaty i kończę na razie na tym. Z relacją na dziś, nie z postem of kors 😀 Z końcówki pobytu na wsi połowa przesiedziana w domu i tak mało jak w tym roku w jeziorze pływałam to chyba nigdy. No cóż, uroki rodzicielstwa 🙂
Pełnia Księżyca i częsciowe zaćmienie przypadły na noc i dzień 19
być może nakręcając moją psyche na sny wyłącznie o jedzeniu. I tak jadłam aromatyczne ciecierzycowe falafele i soczewicowe kotleciki, a także świeży i przepyszny chleb. Już we śnie czułam wyrzuty sumienia, że zaprzestałam postu ale na szczęście to był tylko sen. Ponieważ dzień wcześniej żywiłam się wyłącznie surowizną mój brzuch nie czuł się jakoś super dobrze i tym razem postawiłam na zupę/krem z brokuła. Muszę przyznać, że zapomniałam jaka ona pyyszna 🙂 Oczywiście z odrobinką jogurtu jej walory znacznie by wzrosły no ale tak czy inaczej dobrze mi zrobiła 🙂 Może wytrwam…
Dzień 20
płynął w perspektywie skonsumowania czegoś co uwielbiam, a mianowicie pasty z bakłażana ajvar – w końcu zdobyłam produkty 😀 (tylko z tego przepisu jest taaaka pyyyszna). Dodatkowo jest mało kaloryczna i bardzo pożywna. Oczywiście bułka świeża i pachnąca pozowała jeno do fotografii, a ogórek został skonsumowany 😀 Zarówno na zimno jak na ciepło znika prędko. Pasuje do wszystkiego, a najbardziej do moich kubków smakowych 😉
Dzień 21 i 22
ooo nerwowa ciutkę bardziej jakby bywam ale ogólne samopoczucie dobre. Walczę z katarem złapanym od młodego i wcinam krem z brokułów, nowy przysmak 🙂 Całe noce śni mi się jedzenie, a konkretnie przez jedną całą śniła mnie się cukiernia pełna cist z galaretką, serników, pączków, ciastek z kremem i innych. Winnym ogłaszam fejsbuka, który to obficie piętrzy przede mną kuszące przepisy. Do tego czynienie pizzy na zamówienie synka kosztowało mnie duużo cierpliwości bo zapachy ciasta, sera i sosu pomidorowego przyprawiały o zawrót głowy. A ty człowieku na super zdrowych buraczkach… (znowu).
Dzień 23
do najlżejszych nie należał. Czekanie w burzy i wichurze na męża, który to jechał do nas i jechał, brak zasięgów w telefonach, a później chiński makaron sojowy z warzywami na ostro przywieziony przez ukochanego dla teściowej… OMG. Jednak przede wszystkim nastąpiło znaczne pogorszenie mojej cery, wyskoczyły dziwne niespodzianki, wróciły też duszności (chociaż o te oskarżam chwilowy stres, który mnie podgryzł). Wszystko to stało się w jedną noc i normalnie na gołych moich oczach zaczęły wyskakiwać pryszcze, ehhh. Muszę doczytać czy to normalna reakcja ale sądzę, że tak… Oczywiście na przyjazd faceta, wiedziały kiedy się pojawić 😉
Dni 24, 25 i 26
dniami wojny i pokoju były. Wojny z samą sobą i rodziną, pokoju ze wszystkimi. Jakoś nie byłam w stanie rezonować odpowiednio z najbliższymi, którzy to postanowili dokuczać mi nieco na różne sposoby z powodu diety… Zgrzeszyłam też odrobinę bo na ognisku rozpalonym pięknie przez męża polizałam musztardy… Nie jestem z siebie dumna, ooo nie. Cóż… Kiełbacha mnie nie kręci, nie korzystam ale musztarda rosyjska i owszem. No bodys perfekt…
Dnia 27-ego
poznikały prawie zupełnie wszystkie syfy i jedynie teraz kombinuję żeby za chudą szczurzycą się nie zrobić 🙂 Bo jednak w moim przypadku dalsze tracenie kilogramów jest ryzykowne, tyle, że z tych bioder jeszcze trochę cellulitu mogłoby zniknąć. Ogólnie dobrze się maskuję i drobnej kości jestem plus moje 160 cm w kapeluszu więc sprawiam wrażenie dziewczynki pomarszczonej cytrynki haha (z tyłu liceum z przodu muzeum hihi). Jadę na pysznym kremie z pomidorów i już mam swoje patenty na potrawy wcinane z przyjemnością. Na szczęście kiszonki uwielbiam od dziecka i kiszoną kapustą plus ogórkami mogę się zażerać długo. Tym bardziej, że ogórki robię sama 🙂 Konsumuję zaraz na drugi dzień od rana i pożeram jak jakiś ogórkowy potwór całymi słoikami 😀
Dzień 28
obfitował w rózne niespodzianki, niestety nie kulinarne 🙂 wróciłam na chwilę do kremu z brokułów, sałatka z sałaty, pomidora, ogórka, papryki i szczypioru to już zwykły standard i cud, że jeszcze mogę na ten zestaw patrzeć 🙂 Może jestem trochę wredna, przyznaję ale to też w sumie nic nowego. Racuszki beatuszki czynione dla rodziny okazały się wyjątkowo delikatne i znając je na wylot już po zapachu czułam, że są ekstatycznie pyszne. Znikały w tempie ekspresowym, z jagodami moimi własnymi, śmietaną i cukrem pudrem. Niestety samo zdrowie 😉 Ale cóż począć skoro chłopaki zapragnęły. Sukcesem ich delikatności jest zsiadłe mleko z przepisu mojej ukochanej babci, która robiła najlepsze 🙂 Oto one:
Kolejne dni zaczęły mi się mylić i trochę się już pogubiłam. Pewne jest, że zgrzeszyłam liżąc znowu musztardę i jedząc 3 kulki winogrona… Także nie jestem ideałem i
dni 29, 30 i 31
okazały się dniami pokus ledwo do opanowania. Niestety zamknięta w wiejskim przyczółku znacznie łatwiej znosiłam post niźli w miejskiej dżungli pełnej obfitości wszelakiej. Czekam więc z utęsknieniem kiedy będę mogła zjeść takiego banana czy soczewicę. Póki co jadę na kremach, leczo i tym co zawsze. Planuję wdrożyć zioła oczyszczające z pasożytów, np. taki wrotycz 🙂 W ogóle ten mój tekst odbiega nieco od innych w tym guście bo chyba więcej zdjęć jest potraw nie dozwolonych haha i pod spodem biszkopciki, markizy-gryzy, zrobione na prośbę synka. Warto bo sklepowe się do nich nie umywają, proste w wykonaniu, bez dodatków, tylko jajka, trochę cukru i mąki, YO
Dzień 32 i 33
warczę (walczę) po prostu i ledwo wyrabiam. Czytam opisy ludzi jacy są pozbawieni głodu już o tym czasie diety i z radością pochłaniają marchew z sałatą, a ja marzę o czerwonej soczewicy, paście ze słonecznika i bezglutenowym chlebie, który już w głowie sama sobie piekę. Na pierwszy ogień wrzucę gryczany bo wydaje się bardzo prosty do zrobienia, a nie ukrywam, że gotować lubię ale najbardziej z łatwych przepisów. Poza tym czuję się dobrze i wiem, że chcąc zwalczyć pierwotniaka czyli tokspolazmozę, którą miałam zapewne jeszcze w dzieciństwie lub wczesnej młodości potrzebna jest zmiana stylu życia i całkowita dieta już na zawsze. Lekarze twierdzą, że paskudztwa nie idzie się nigdy pozbyć i w organizmie będzie bytował już zawsze ale znalazłam kogoś, kto leczy właśnie też z pierwotniaków. I znowu medycyna konwencjonalna nie daje rady. Potrzebna jest jednak cholerna wytrwałość i konsekwencja. Nikt nie mówi, że 42 dni post wyleczy człowieka ze wszystkich chorób ale zmiana stylu życia i podążanie tą ścieżką może zdziałać cuda.
Także nie dla Herbaty nabiał, cukier i gluten wszelaki. Teraz szarpię się o siebie gdyż astma i alergia może wynikać własnie z tokso. W ogóle bardzo dużo schorzeń jest od pasożytów i choć to temat wstydliwy to niestety prawdziwy 😉 Napisałam o tym bo może się okazać, że więcej ludzi przeżywa podobne historie 🙂
Dni 34, 35, 36 i 37
były dniami postu zakłóconego grzechami. Czyli można w zasadzie powiedzieć, że post przerwany. Odrobinę, owszem, bo zjadłam śliwek sztuk 3 i niestety lizałam powidła, na których to poległam jak długa. Po prostu są tak obłędnie pyszne, że w zasadzie grzechem byłoby nie spróbować. Cukru dałam bardzo mało bo śliwka słodka wybitnie się trafiła więc chociaż tyle. No i przyznaję się bez bicia, że miód też lizałam. Ponad to nic. Żadnego smażonego, chleba ani nabiału. I tak jestem z siebie dumna, że tyle wytrwałam 🙂
Końcowe dni 38, 39, 40, 41 i 42
zawierały w sobie tylko nieliczne odstępstwa jak np. winogrona i 2 brzoskwinie. Można więc powiedzieć, że stały się takim wyprowadzaniem z postu bo w 1-szym tygodniu włącza się wszystkie zakazane do tej pory owoce i warzywa, w kolejnym zboża i ziarna, w następnym nabiał i jak ktoś je to mięso. Mogłam coś pokręcić ale jakoś tak to się dziać ma 🙂 Nie zamierzam jednak rezygnować ze zdrowego żywienia i nadal będę przestrzegać stylu pani Dąbrowskiej. A zasadzie wielu z tych ludzi od zdrowego stylu życia bo piszą dokładnie o tym samym tylko może nieco innymi słowami. Np. pani Dąbrowska już w latach 90-tych zachęcała do spożywania chlorelli i sądzę, że wielu tymczasowych guru żywieniowych na niej się wzoruje.
Na pewno duszności mam mniej i ogólne samopoczucie zdecydowanie lżejsze. Prawie nie używam leków na astmę, a przyznaję, że przed postem codziennie musiałam. Dlatego 3-majcie za mnie kciuki żebym dała radę wytrwać na nowej drodze życia i każdego zachęcam do detoksu 🙂 Nie jutro, bo
JUTRO TO DZIŚ.
Konkluzyja jest więc taka, że jeżeli czegoś nie zrobimy od razu, nie podejmiemy decyzji i nie weźmiemy odpowiedzialności za nasze zdrowie i życie to nikt za nas tego nie zrobi 🙂 Warto oczyścić organizm, schudnąć i poczuć się ze sobą naprawdę lepiej. Mimo, że wszystkich dolegliwości się nie pozbędziemy to dajemy odpocząć naszym organom i sprawiamy, że lepiej zaczynają funkcjonować 🙂 Oczywiście, że będę grzeszyć bo taka ma grzeszna (nieco) natura ale na pewno nie non stop i post jeszcze powtórzę 🙂 Doradzam też zaaplikować go sobie wiosną, latem lub wczesną jesienią kiedy warzywa i owoce mają najlepszy smak. W innych terminach można robić przypominajki tygodniowe lub kilku dniowe. Albo jeść 3 dni normalnie, a 3 postnie 🙂 Każdy może wybrać system, który jemu pasuje.
Skłamałabym też pisząc, że było lekko bo nie było. Przynajmniej mi, przyzwyczajonej do pysznego jadła i raczenia podniebienia. I mimo, że żywię się głównie owocami i warzywami to obostrzenia w produktach kosztowały mnie wiele emocji 🙂 Trzeba było ruszyć wyobraźnią i eksperymentować. Być wytrwałym i konsekwentnym. Zajmować sobie czas tak, żeby nie myśleć o jedzeniu, odwracać wzrok od tego co konsumuje rodzina, zapomnieć o lodach, pizzach i zapachach w mijanych domach czy restauracjach. I czasami było to bardzo proste, a czasami język uciekał do tyłka haha 😉 kiedy synkowi kapały lody śmietankowe po palcach, a ja nie mogłam ich oblizać… Uff… Ale było warto i momenty radości też były/są, satysfakcji z ulgi w ciele jakiej się niezaprzeczalnie doznaje. Kawy nie ruszam 2-gi miesiąc dzięki czemu czuję się wyzwolona 🙂 Nie smażę i nie wróciłam do cukru ani pieczywa. Oczywiście jeszcze chleba nie upiekłam ale wszystko przede mną 🙂 A tak naprawdę żaden termin nie będzie dobry bo jesienią i zimą chętnie się podjada całe wieczory i mniej rusza, łóżko nagle ma jakiś niezaprzeczalny magnes, który ciągnie i zniewala…
Całusy herbatusy :*** ♥
Ps. co z intencją tego jeszcze nie wiem, pokaże dalsza lub całkiem bliższa przyszłość 😉 hej
Uśmiałam się 😉 też przymierzam się do detoksu, zobaczymy co z tego wyjdzie.
polecam, warto spróbować 🙂
Czytając o pierwszych dniach postu pomyślałam – zwariowała albo znalazła kolejną dietę cud i chce zrzucić 10kg w tydzień. Ale później… przypomniałam sobie, że kiedyś robiłam tygodniowe głodówki oparte na sokach i warzywnych zupach, po których czułam się rewelacyjnie. Najwyższa pora do tego wrócić! Bo 42 dni postu to dla mnie na ten moment zbyt długo
haha nie, w moim przypadku nie chodziło o kilosy tylko o zdrowie 🙂 tygodniowe głodówki są super, też zamierzam praktykować ! pozdro 🙂
Zgłodniałam od samego czytania, tak szczegółowej relacji! Gratulacje za wytrwanie 🙂
dziękuję 🙂 relacja wyszła przydługa ale na raz 😉 sama się robię głodna jak na to patrzę, a dalej 3mam zdrowy styl życia 🙂 jeszcze haha
Podziwiam Cię Beato. Sama pościsz, a rodzinę rozpieszczasz. Robisz im frykasy. Ja bym tak nie potrafiła. Dokładnie, nie potrafię ani piec ani robić wymyślne potrawy. Dlatego truję się na całego ciastem kupionym, czasem jednak zrobionym przez mamę i słodyczami. Jednak jeśli Ty dałaś radę z owocami samymi i w dodatku wybranymi i warzywami, to może i mnie się uda. Póki co pijam wody więcej, prawie wcale herbaty i kawy. Wszystko to zgodnie ze wskazówkami Zięby o nawadnianiu organizmu. Jem owoce ale chyba te zakazane, bo winogrona i brzoskwinie oraz banany. Biorę chlorellę. Wcinam surówki. Jednak jem też chleb z pastami różnymi. Oj, daleko mi jeszcze do doskonałości. Jednak póki co dużych problemów ze zdrowiem nie mam. Z kilogramami żadnych. Mimo wszystko Twój tekst mnie zachęca, żeby wypróbować tak jak Ty dietę pani Dąbrowskiej.
Zatem odżywiasz się Aniu całkiem dobrze 🙂 Cukier korci i ja również zgrzeszyłam z czekoladą, cóż, PMS niestety plany mieszać lubi 🙂 Do tego ta deszczowa aura sprzyja gastronomii 🙂 Teraz już jem wszystkie owoce, tylko na poście jest ograniczenie, a w zdrowym żywieniu nie. Ale zrobię sobie przypominajkę bo bardzo dobrze się na nim czułam i ja jednak lubię mieć taki reżim. Ziębę też czytam, owszem, a i wodę piję i herbaty ziołowe, staram się – bo kawy nie piłam od 2 miesięcy ani jednej chociaż jutro, w niedzielę mam zaplanowaną malutką fikuśną 🙂 Nie można też dać się zwariować 😉 Banany bardzo lubię i tęskniłam za nimi. Wszystko smakowało obłędnie 🙂 Mimo braku nadmiernych kilosów i zdrowia dobrego warto czasem taki detoks sobie zrobić, może nie koniecznie tyle dni ale np. 2 tygodnie 🙂 Dziękuję Ci za odwiedziny 🙂 :*
Beato na pewno warto. Dziękuję za mądry tekst.
Bardzo się cieszę, że Ci się spodobał i pozdrawiam serdecznie herbacianie 😉
Jestes WIELKA! Naprawde. Ja sie ogarnialam 2 razy po 2 tygodnie i wychodzenie, ale 42 dni to chyba bym oszalala. Podziwiam Cie z calego serca i zgadzam sie z przemysleniami. Lubie post, bo mnie wycisza, uczy pokory i zaczynam rozumiec, ze nie trzeba ciagle “grzeszyc”, zeby dobrze zjesc.
Och dziękuję Ci 🙂 szczerze powiedziawszy na poście czułam się super, teraz niestety już sobie trochę folguję, chociaż glutenu raczej nie ruszam i nabiału też nie. Jednak jesienna aura sprzyja… czekoladzie… którą uwielbiam niestety 😉 Ale będę wracać do takich tygodniowych postów z pewnością 🙂