herbatniki dietetyczne

świńskie uszy

No więc reasumując sobie troszkę to: kontuzja ręki, przeziębienie i comiesięczna niedyspozycja w pakiecie stanowią nie lada trio – praktycznie nie do pokonania chyba. Bea zawsze zwinna, świetna organizatorka, kucharka i sprzątaczka, kompletnie się rozłożyła i ni jak zorganizować nie może… Blada chuda spać nie może 😉

Uszka … o to wydry … Całkiem mię przerosły choć w efekcie końcowym pyszne jednak wyszły. Kosztowały 3 godziny pracy, 2 zmarnowane ciasta i kurcze, nie sądziłam, że co przepis to inny będzie. W mamowej kuchni na wsi zdecydowanie lepiej wszystko wychodziło, babcia dzieciem się zajęła to gotować i lepić mogłam i czas miałam. Powierzchnia większa, garów i sprzętów jakby więcej jakoś i przeceniłam swoje możliwości do metrażu miejskiego i rozmachu (oj nie małego) rączek mych. Przepis także został w lesie, a mamy na miejscu nie było… /lesie ehh mój ukochany/.

Ostatecznie swoje pierogowe ciasto nań wykorzystałam i jakoś do końca dobrnęłam. Ale bliska poddania się po raz pierwszy w życiu chyba byłam i tylko zioła uratowały mnie z opresji i nadzieją nową tchnęły 😉

Każde ucho inne, niektóre wielkie niczym świńskie jakieś mądralińskie a do tego połowa pożarta. Ale od czegoś zacząć było trzeba, a przy tym synek miał radochę nie do opisania i na wspólną rzecz jasna produkcję bardzo się już od rana cieszył…

A kolejność żadna w sumie nadal nie została ustalona chociaż próby ku temu jakieś były i nie wiadomo co pierwsze w dłonie chwycić… (bardziej w jedną bo druga ręka nadal nadszarpnięta).  Czy jarzyny, czy kapustę, czy piec ciasto, czy mięsiwo (no niestety trochę będzie). I to prawda, że czas świąteczny ze świętowaniem NIC wspólnego prawie nie ma bo nerwy na żaden pieprzony urlop wyjechać nie chcą i regularnie przypominają: hello jesteśmy, cieszysz się 😀 ? Biedne dzieci w tym zamęcie, mój synek i tak wspaniale i dzielnie sytuację zanosi i tylko za mną jak papuga powtarza: co za święta, biedne dzieci 😉 Po co to wszystko, tak się trochę zastanawiam? Po cholerę człowiek walczy bardziej niż ta lwica chyba i poślady nadto spina (oj jak ja nie lubię tego wyrażenia ale wyjątkowo tu pasuje) ? Na kilka dni wolnego? Dłuższy weekend? Czy naprawdę matka-kobieta jest już z góry obarczona tą odpowiedzialnością za żołądki wszystkich domowników włącznie z czteronogami? Prócz swojego oczywiście…

Po świętach biorę wolne na żądanie!

Spaliłam garnek ale pośrednio bo kapustę na gazie zostawiłam i wyszłam do warzywniaka. Ale nie, nie samą w domu, z mężem wężem, który to NIE WIEDZIAŁ, nie czuł może (?) że owa wariatka się gotuje i dopiero młody oznajmił, że coś się chyba pali (?). Faceci, zawsze beztroscy i zadowoleni z siebie… Wszystko oczywiście na mnie, że nie wspomniałam o niej przed wyjściem i pilnować NIE KAZAŁAM. Może zresztą rację ma, nie wiem… przyznać mogę, co mi szkodzi? Jedna sprawa w tę czy we w tę różnicy mi nie robi. A i tak swoje wiem 😉 Niestety w warzywniaku ogon długi do połowy ulicy sterczał, a każdy z całą listą zakupów do zrobienia i w tym ja – mistrzyni… Przy okazji na kartce “pieczarki” zapisane dużymi literami miała, a i tak ZAPOMNIAŁA…

Nie gotuję, rzucam wszystko, biorę miotłę i stąd spadam!

Boshe, ja się chyba do tego nie nadaję, ani sprawna ani pokiereszowana, ŻADNA po prostu. Przy zrobieniu świąt okazuje się, że inne wyzwania to pikuś zwykły i PODZIWIAM wszystkich ludzi, którzy na spokojnie przez ten cyrk przechodzą. Chociaż czy są w ogóle tacy (prócz mistyków i szamanów) ? Najlepiej jednak jest u mamy… Mamooooo mamoooo mamoooo moja… buuu…

A tu tyle rzeczy do zrobienia i sprzątania, ogarnięcia z grubsza choćby, że chyba zupełnie siwa już po wszystkim będę…  Talenty me więc zostały głęboko podkopane ale aż tak się tym nie przejmuję. Może nawet rodzina się zniechęci do mych poczynań/wyczynów gastronomiczno-kulinarnych. O! to jest nawet sprytna myśl 😉

Tak naprawdę tylko na spokoju dziecka mi zależy a kotły niech szaleją trochę same 😉

Zresztą jak tu czuć świąt atmosferę kiedy smutek w sercu czai się i ni jak pozbyć się go nie można…

Życzę więc WSZYSTKIM i sobie zdrowia, a także lepszego osadzenia w TU I TERAZ i cieszenia się każdym dniem życia …

beata jednak nie z tego świata … lol

 

BeaHerba

Bea Herba to ziołowa beata herbata słuchająca siebie, swoich odczuć i snów, czasem słaba, czasem czarna i mocna, bywa też kompletnie zielona i delikatna biała, niekiedy słodka i aromatyczna. Jak życie...

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *